viernes, 30 de enero de 2015

W Kurytybie.


 Z Emi i przyjaciółmi rowerzystami.



Emi poznałam zupełnie przypadkiem, na wymianie językowej w Bogocie. Wpadła tylko na chwilę, będąc kilka dni na wakacjach w stolicy Kolumbii i usiadła przy stoliku z językiem portugalskim, tak jak ja. Następnego dnia pojechałyśmy razem na górę Montserrate i ugotowałyśmy obiad w pięknym hostelu w kolonialnym domu w historycznej dzielnicy Candelaria.
Jadąc do Brazylii przypomniałam sobie, że Emi była z Kurytyby, miasta oddalonego  10 godzin od wodospadów Iguazu i postanowiłam ją odwiedzić.
Jej mieszkanie jest małe, ale bardzo ładne, jasne i kolorowe, pełne książek, płyt rysunków i mozajek, które od kilu lat są Emi pasją, Inne pasje Emi to rower i couchsurfing. Emi ma około 55 lat, ale mogłaby mieć 20 równie dobrze, tak młodzieńczy jest jej uśmiech i energia. Jest pochodzenia japońskiego. Opowiada mi przy kolację historię swojej rodziny.
Jej dziadkowie przybyli do Brazylii w latach 20- stych wiedzeni obietnicami szybkiego dorobienia się i powrotu do kraju. W latach dwudziestych rząd Japonii próbował pozbyć się części ludności z przeludnienionego kraju. W tym samym czasie rząd Brazylii potrzebował taniej siły roboczej, która zajęłaby miejsce niewolników w pracy w rolnictwie i rozległych plantacjach, głównie kawy. Stąd też usilna propaganda wśród młodych Japończyków, którzy zadłużali się by wyruszyć w daleką podróż, z której nie mieli już nigdy wrócić  na swoją małą wyspę. Po przyjeździe byli zmuszani do niewolniczej pracy, by oddać pieniądze za bilet. Wielu chorowało i umierało, nie znosząc ciężkiej pracy, tropikalnego klimatu i chorób. Niektórzy uciekali.
Dziadek EMi był jednak zbyt honorowy żeby uciec, nie wyobrażał sobie nie spłacenia długu. Ponieważ był bystry i miał doświadczenie w rolnictwie dawał sobie dobrze radę i po kilku latach udało mu się oddać dług i zacząć pracować niezależnie. Jej ojciec urodził w 1924 roku, jeszcze na pierwszej plantacji, do której przybyli jego rodzice. Potem życie niosło ich z miejsca na miejsce, różne gospodarstwa, potem praca rolnika i rybaka w regionie Mato Grosso, na odludnej wyspie, która później zniknęła z powierzchnii ziemi zalana w czasie budowy zapory wodnej, praca wiele lat w Sao Paulo przy kładzeniu podług i w końcu propozycja przejęcia interesu w pastelerii w Curitibie.
Pastel to typowa brazylijska przekąska zrobiona  z ciasta z nadzieniem z mięsa, sera lub palmito, miękkiego pnia młodej palmy, którą smaży się na głębokim oleju. Ale zrobienie odpowiedniego ciasta wcale nie jest proste, jest to tajemnica, której inni pasteleros nie zdradzają. Trzeba samemu znaleźć swój przepis, metodą prób i błędów. Najpierw nie szło mu zbyt dobrze, bez żadnego doświadczenia w tej dziedzinie. Ale z czasem przepis doszedł do perfekcji i po 30 latach firma działa dynamicznie i przynosi spore dochody, a stery przejęły dwie córki, Emi i jej siostra. Emi porzuciła pracę biologa w Sao Paulo, żeby być bliżej rodziców i pomóc im w firmie.
W tym roku ojciec Emi kończy 90 lat i napisał i wydał krótką książeczkę o swoim życiu, z jednej strony po japońsku,  z drugiej po portugalsku (nadal włada lepiej japońskim niż portugalskim, choć urodził się w Brazylii). Mówi, że to najlepszy okres w jego życiu.  Książeczka nosi tytuł "Vamos viver felizes"- Będziemy żyć szczęśliwi, i oprócz historii życia zawiera też kilka refleksyjnych wierszy i zdjęć szeroko roześmianego mężczyzny otoczonego rodziną.




Jedna z mozajek Emi, łączy jej pasję rowerową i artystyczną.


Z Rosiane robimy pierogi ruskie z akcentem tropikalnym- zamiast śmietany mleko kokosowe.


Polski obiad- barszcz, pierogi i nawet ogórki kiszone udało się kupić. Zaproszeni goście rodzice Emi zjedli wszystko ze smakiem- ale jak to Japończycy musieli dodać ryż.

No hay comentarios:

Publicar un comentario