sábado, 26 de septiembre de 2015

Brazylijski elementarz


Senne wiejskie muzeum w Aurii pełne jest przede wszystkim starych i zepsutych odbiorników telewizyjnych i radiowych, i ciężkich jak kamienie żelazek z duszą. Rzadko ktoś je odwiedza, miejscowi wpadają tylko na chwilę z gorącej ulicy, napić się chimarrao z pilnującym zbiorów, który zabija czas oglądając jedyny wciąż działający telewizor z lat siedemdziesiątych.
Buszując w kolekcji zakurzonych książek o polskiej emigracji odkryłam prawdziwą perłę, czytankę do nauki języka polskiego z odległego 1935 roku. Czytanka ta wydane zostały przez wydawnictwo polskie w Kurytybie, w Brazylijskim stanie Parana i przeznaczone były dla dzieci polskiego pochodzenia. Na mocno pożółkłych kartkach zaskakująca mieszanka mocno zabarwionych patriotycznie tekstów odwołujących się do historii Polski, do polskich legend i zwyczajów, a z drugiej strony opowieści o brazylijskiej rzeczywistości i życiu dzieci na emigracji. Malowanie pisanek sąsiaduje więc z czytanką o polowaniu na aligatory lub jaguara, a Józef Poniatowski,  kosa Kościuszki i stopka królowej Jadwigi z opisem kolibrów i araukarii, i opowieścią o szlachetnym Indianinie Ararigboia. Opisy polskich miesięcy, maków i chabrów obok wierszyków o porach roku w Paranie, w których motywem przewodnim jest upał i egzotyczne kwiaty. W wierszach o Paranie przewijają się raz po raz sentymentalne porównania do polskiej przyrody i polskiego klimatu.






Dzieci na emigracji mają inne przygody niż Hanusia i Janek idący nad rzeczkę, czy bawiący się z Burkiem na podwórku w Polsce. Otaczają je dziwne, egzotyczne zwierzęta, z którymi można jednak czasem się zaprzyjaźnić, tak jak w uroczym opowiadanku o Lilusi i o "śmiesznem. tłustem capivari". Capivari to wedle autorów "rzeczna świnia", którą Indianie podarowali Lilusi. Nazwano ją mosita czyli panienka.

"Lubiała wskakiwać swoim przyjaciołom ludziom na kolana, co po jakimś czasie, kiedy wyrosła na wielka świnię stało się zupełnie nie na miejscu".
"Chodziło za nami krok w krok, a  gdy ktoś zaczął drapać ją pod brodą, mosita kładła się brzuszkiem do góry i robiła wniebowzięte miny. Jej malutkie uszka były czerwone od nieznośnych maleńkich kleszczyków isangue, które w Montanji peruwiańskiej żyją gromadami na każdym źdźble trawy."




Jakie jest gospodarstwo, w którym mieszka dziecko emigrantów w Ameryce Południowej?  "Dom Lilusi jest cały z cedrowych desek, z ogromnemi oknami z siatek, aby niedobre wampiry i rzesze komarów nie wchodziły do pokoju. Zbudowany jest on na wysokich palisandrowych slupach, a dach jest cały z liści palmowych. Tuż za oknami, na rozkwitłych kwiatach drzew caju bujają śliczne tęczowe kolibry o długich dzióbkach. (...) Najwięcej kłopotu ma z drobiem, bo w pobliskim strumyku mieszka wielki wąż boa i ciągle porywa nieostrożne kaczusie." 


W Polsce, na takim wesołym podwórzu co najwyżej lisek kradłby kury, a tu nie ma żartów, wąż boa w strumyku i jaguar w puszczy za płotem.



Wierszyk o maczku komponuje się z polowaniem na aligatory, wszystko na jednej stronie.


 Można bawić się z capivari, albo siedzieć pod palmą, ale nie można zapomnieć, o bohaterach takich jak np. książę Józef Poniatowski.




Autor elementarza, Władysław Radomski działał w Kolegium Polskim w Kurytybie. Jedna z czytanek jest owemu kolegium poświęcona. "Wyobraź sobie- szepce-czego my tu się uczymy: literatura Polski, historia powszechna Polski, nauka o Polsce współczesnej, geometria, algebra, fizyka, śpiew, muzyka, przyroda, psychologia, pedagogika, rysunki, gimnastyka, przedmioty brazylijskie"
Dużo w tym wszystkim rozdarcia, prób ze strony autorów budowania polskiej tożsamości i budzenia tęsknoty do kraju, który dzieci znały często już tylko z opowiadań. Patriotyzm, którym przesiąknięta jest książeczka, typowy jest dla okresu dwudziestolecia międzywojennego, kiedy odwoływało się żarliwie do narodowych i religijnych symboli. A tymczasem dzieciaki na nowej ziemi bawią się wśród palm i araukarii, nie pośród brzózek, i nie wiedzą nic o śniegu i mrozie. Stają się "Brazylianami", obywatelami Brazylii.










jueves, 24 de septiembre de 2015

W gąszczu dzikie pnącze

Brazylijska przyroda jest teraz bardzo blisko, na wyciągnięcie ręki. Właśnie zaczyna się wiosna. Wyciągam rękę przez okno i prawie mogę dotknąć dłonią orchideę i drzewo pomarańczy. I zdarzają się różne małe i większe odkrycia przyrodnicze, kiedy siedzę i cieszę się pięknem dnia w ogrodzie lub idę na spacer po pobliskich ulicach.

Pierwsze co przykuło moja uwagę to drzewo, którego pień zaczyna kwitnąć.



Później owocuje, o tak:


Aby w końcu pokryć się gęsto czarnymi, słodkimi owocami. To Jabuticaba.




Z końca ulicy widok na araucarię.


Której wielkie szyszki kryją te oto "nasionka" piniones, używane powszechnie w tutejszej kuchni.
To one były podstawą wyżywienia pierwszych imigrantów.



Jak kandelabr pokryty dziesiątkami żółtych świec.




Detale, które dodają życiu uroku, jak ten dzbanuszek gdzieś w kącie ogrodu.


Nieskalanie białe, doskonałe w swojej formie.
  

Kwiat to, ptak to czy motyl? Co to za egzotyczny stwór?


Wiosenny przepych kwitnących drzew Ipe.




Na ulicy klomby gęsto porośnięte mozaiką biało- fioletowych kwiatów.



A w ogrodzie ten połączył w sobie te dwa kolory.


Cuia, z której robi się naczynia do picia mate i urocze domki dla ptaków.

sábado, 19 de septiembre de 2015

Umrzeć na ziemi przodków- Guarani


"Już od roku mieszkamy na brzegu rzeku Houva. Miały miejsce tu już 4 śmierci, w tym 2 samobójstwa. Nie mamy żadnej pomocy, jesteśmy odizolowani, otoczeni pistoleiros (brazylijscy płatni bandyci) i opieramy się do dzisiaj. Jemy raz dziennie. Wszystko to znosimy każdego dnia by odzyskać nasze dawne terytorium Pyleito Kue/Mbarakay.
Wiemy dobrze, że na tym terytorium pochowani są nasze babki i dziadowie i prababki i pradziadowie. Tu znajdują się cmentarze naszych przodków. Świadomi tego faktu chcemy być pochowani razem z nimi, tutaj właśnie, gdzie jesteśmy dzisiaj, dlatego prosimy Rząd i Ministerstwo Sprawiedliwości by nie wydawało nakazu wyrzucenia nas z tych ziem, ale by zadecydowało o naszej grupowej śmierci, aby nas tu pochowano. Prosimy, by zadekretować nasze totalne unicestwienie a także wysłanie maszyn by wykopały wielki rów i by wrzucono tam nasze ciała."

Ten dramatyczny list napisany kilka miesięcy temu przez reprezentanta plemienia Indian Guarani Kaiowa wyraża skalę ich desperacji. 3 września jeden z liderów plemienia, 23-letni Semiao Vilhava, został zamordowany przez pistoleiros, którzy działają na polecenie brazylijskich właścicieli ziemskich. To jeden z wielu przejawów przemocy, którym poddawani są Indianie Guarani od kiedy pojawili się tu biali ludzie. Ale to co dzieje się teraz nazywa się nawet Holocaustem.

Indianie Guarani Kaiowa to jedno z plemion, które w dalekiej przeszłości zasiedlały Brazylię od Sao Paulo po Rio Grande do Sul. To oni byli pierwotnymi mieszkańcami i właścicielami tych ziem. Ich terytorium ciągnęło się od wybrzeża atlantyckiego wzdłuż wielkich rzek, w głąb kontynentu. Kiedy zjawili się kolonizatorzy, Brazylię zamieszkiwało ponad 5 milionów Indian. 
Obecnie nie stanowią nawet 1% populacji, jest ich zaledwie 817 tysięcy wśród 202 milionów Brazylijczyków. Guarani dzielą się na plemiona Kaiowa, Nandenva i M'bya. Najwieksze jest plemię Kaiowa, które zamieszkuje graniczący z Paragwajem stan Mato Grosso do Sul.

W XVI wieku Jezuici tworzyć zaczęli tzw. reducciones czyli misje w których gromadzono indiańską ludność pod pretekstem ewangelizacji, jednak w rzeczywistości po to, by ich kontrolować i dysponować niewolniczą siłą roboczą.
Choć w redukcjach byli teoretycznie wolnymi ludźmi i cieszyli się swego rodzaju protekcją, tysiące z nich było porywanych przez grupy bandoleiros i zmuszanych do pracy na plantacjach trzciny cukrowej. Bandoleiros napadali też na misje jezuickie, które aby się przed nimi chronić zakładano w coraz bardziej niedostępnych stronach. 

Na początku XX wieku odebrano Indianom to, co jeszcze pozostawało w ich rękach.  W latach 30-tych i 40-tych kolonizatorzy pod opieka rządu i hasłem "Marsz na Zachód" zagarnęli ziemie, na której wciąż w tradycyjny sposób żyli Indianie Guarani. Ich tereny przerobiono na wielkie gospodarstwa rolne, a ich samych zgromadzono w małych przeludnionych rezerwatach. Zmuszano ich do zaadaptowania się do stylu życia i pracy drastycznie odmiennych od tradycyjnego. 

W ich wierzeniach bardzo ważna jest łączność ze zmarłymi przodkami. Ziemia, gdzie spoczywają, zajęta przez obcych zostaje zbezczeszczona.  Dlatego od początku lat 80-tych wielu Guarani Kaiowa zdecydowało się wrócić na zabraną im ziemię, gdzie mieszkają najczęściej w plastikowych lub drewnianych barakach wzdłuż szos. Nie maja zazwyczaj bieżącej wody, a pola uprawne wśród których żyją są zanieczyszczone przez toksyczne substancje na wielką skalę używane  w rolnictwie brazylijskim. Właściciele gospodarstw rolnych, zwani w Brazylii fazendeiros nigdy nie mieli skrupułów i problem załatwiają przemocą, korzystając z usług płatnych morderców. Ta przemoc, tak jak w wielu innych przypadkach, stała się już częścią brazylijskiej codzienności. Szacuje się, że między 2003 a 2011 rokiem miały miejsce 503 zabójstwa Indian. Teraz doszły do tego jeszcze samobójstwa, głównie wśród młodych Guarani. Tylko w 2014 roku było ich 73. 



Konstytucja z 1993 uznała prawo Indian do ich ziem. Miały one być im zwrócone, ale proces ten szybko się zatrzymał, hamowany przez brazylijski system sprawiedliwości. Niektórzy właściciele fazendas wycofali się z zajmowanych terenów, inni do tej pory stawiają opór. Oni też czują się pokrzywdzoną stroną, bo ziemie zostały legalnie kupione lub nadane im rodzinom wiele lat temu i ciężką pracą doprowadzone do dzisiejszego stanu. To są nasze tereny, tereny mojej rodziny, z nich się utrzymujemy, twierdzą. Przeciwko zwróceniu ziem Indianom wysuwają zazwyczaj argument, że w ich rękach będą one "nieużyteczne". Na pewno nie produkujące tyle, co brazylijskie rolnictwo, wysoko eksploatujące ziemię i stosujące trujące, zabijające często samych rolników środki chemiczne. Oni nic nie uprawiają, nic nie robią, popatrz niczego nie sadzą wokół domów, żadnego ogródka, zwierząt, potępiająco mówią brazylijscy rolnicy o Guarani. Rząd im daje pieniądze, a oni tylko chcą, żeby im dawać więcej. Guarani nie wykorzystują rządowej pomocy by budować lepsze domy, by ulepszać sposób uprawy ziemi, produkować i się bogacić. Ścierają się tu dwie kultury, dwa systemy wartości, dwa systemy ekonomiczne. Dwie prawdy. 
Nawet w przypadku niedawnego morderstwa fazenderos utrzymują, że śmierć była zaaranżowana przez samych Indian by oczernić ich w oczach opinii publicznej i wymusić oddanie im ziemi.

Centrum kultury Indian Guarani, zbudowane w tradycyjny sposób na planie koła ocas, indiańskie domy. 


Trudno spodziewać się by w konflikcie tym wygrała mniejszość. Guarani Kaiowa stoją od wieków na straconej pozycji. Przegrali już wtedy, kiedy do Brazylii dobiły pierwsze portugalskie statki. Liczy się jedynie pragmatyczny wymiar i dochody a zachowanie kultury nielicznych pozostałych pierwotnych właścicieli tych ziem nie ma żadnego znaczenia w kapitalistycznym społeczeństwie. I oni zdają sobie chyba z tego sprawę, bo choć wiedzą, że grozi im śmierć, nie odchodzą. I mówią, że jedyne czego chcą to umrzeć i być pochowanymi na ziemi przodków.

Do posłuchania muzyka Indian Guarani:

https://www.youtube.com/watch?v=l469uaunv6A



To die on their ancestor's land- Guarani

"We’ve been living  on the bank of the River Houva for a year. There have been 4 deaths here, including 2 suicides. We don’t get any help, we are surrounded by pistoleiros and we have  resisted until today. We eat once a day. We bear all this in order to recover our former territory Puleito Kue, Mbarakay.
We know very well that on this territory are buried our grandmothers and grandfathers, our great grandmothers and great grandfathers. There are cemeteries of our ancestors here. We are conscious of this and we want to be buried with them, right here, where we are today, for this reason we ask the Government and the Justice not to order our expulsion from this territory but instead to order our collective death and to bury us here. We ask them to decree our complete annihilation and also to send machines that will dig a huge hole and to throw our bodies there."

This dramatic letter written a few months ago by a member of the tribe Guarani Kaiowa shows the scale of their desperation. On the 3rd of September one of the leaders of the tribe, 23 years old Semiao Vilhava was murdered by pistoleiros, who are killers paid by Brazilian land owners. This is just one of the displays of the violence to which have been submitted Guarani indigenous people since white people arrived here. But the things which are happening now are even called Guarani Holocaust.

Guarani Kaiowa is one of many tribes which in the distant past were inhabiting Brazil from Sao Paulo to Rio Grande do Sul. They were the first inhabitants and owners of this land. Their territory was occupying space from the Atlantic coast, along big rivers deep into the continent. When the first settlers arrived, Brazil was inhabited by more than 5 million indigenous people.
Today there aren’t even 1% of the population, they are just 817 thousand within 202 million Brazilians. Guarani ara divided into Kaiowa, Nandenva and M’bya. The biggest is Kaiowa tribe which lives in the state Mato Grosso de Sul which borders with Paraguay.

In the beginning of the XX century Guarani were deprived of the very little they still owned. In the 20ties and 30ties under the government’s support and the slogan “March to the West” the settlers took the land on which Guarani were keeping their traditional way of life. The land was changed into huge farms and they were gathered in small, overpopulated reservations. They were forced to adapt to the lifestyle and way of working dramatically different to their traditional one.

In their religion the connection with the ancestors is very important. The land where they are buried, once occupied by strangers is profaned. For this reason since the 80-ties a lot of Guarani Kaiowa have decided to come back to their land. Commonly they live there in plastic or wooden barracks built along the roads. Often they don’t have running water and they live very close to the fields which are highly polluted by chemical substances widely used in Brazilian agriculture.
The owners of the land, fazenderos have never had many scruples and have been solving the problem using contract-killers. This violence, as in many other cases, has become a part of Brazilian reality. It is estimated that between 2003 and 2011 there have been 503 murders of Guarani people. Recently there have also been many suicides, mainly among young Guaranies. Only in 2014 there were 73 suicides.


jueves, 10 de septiembre de 2015

Mate- yerba i erva


Dziś będzie o brazylijskiej erva mate i argentyńskiej yerba mate. Niby to samo a jednak nie to samo.

Kto kiedykolwiek byl w Argentynie lub na południu Brazylii wie, jak ważną częścią życia jest picie mate. Mate, zwane w Brazylii chimarrao to świętość, część społecznego rytuału, jeden ze składników tożsamości narodowej i regionalnej.

Mate pije się z upodobaniem o każdej porze dnia i nocy i dzieli z rodziną i przyjaciółmi. Ma działanie pobudzające i stymulujące, eliminuje zmęczenie fizyczne i psychiczne, zawiera witaminy A,C,E i wiele minerałów, ułatwia trawienie, pomaga w odchudzaniu- lista jego dobroczynnych właściwości jest bardzo długa.


Powstają nawet wiersze o mate, zarówno po stronie argentyńskiej jak i brazylijskiej, takie jak ten:


Mate 
to nie nałóg
to nie potrzeba
to czuć się Argentyńczykiem

To
Całować te ziemie
Biec z północy na południe
Całować te gwiazdy
które tworzą Krzyż Południa

Pić mate
to całować wiatr
stawić czoła burzom
dzielić życie z naszą ziemią

El mate...
no es un vicio,
no es una necesidad
es sentirse argentino.

Es...
besar estas tierras
correr de norte a sur,
besar esas estrellas
que son la cruz del sur.

Tomar mate
es besar el viento
enfrentar las tormentas,
es convivir con nuestros suelos.

A jednak mate argentyńskie i brazylijskie znacząco się różnią. Wystarczy tylko rzucić okiem na argentyńską brudnozieloną yerbę w postaci pokruszonych drobno liści i łodyżek i jaskrawozieloną ervę, która jest drobno zmielonym proszkiem.
Chodzi jednak o tę samą roślinę- ilex paraguayensis.
Jako pierwsi napój z liści i łodyg ilex paraguayensis pili Indianie Guarani na terenie dzisiejszego Paragwaju i brazylijskiego stanu Parana. Jedna z ich legend mówi, że ziele zostawił w dowód wdzięczności duch dobra Tupu, kiedy wędrował po świecie i pewien ubogi człowiek przyjął go pod swój dach, nakarmił i napoił. To właśnie w stanie Parana po raz pierwszy spotkali się z mate portugalscy kolonizatorzy. W XVI wieku Jezuici zabronili używania tej rośliny na terenie Brazylii, nazywając ją zielem diabła. Jednak później sami zachęcali do jego picia, starając się zmniejszyć spożycie alkoholu. W XVII wieku powstały pierwsze plantacje mate w misjach jezuickich, uprawiane przez Indian Guarani. Uprawa i spożycie mate rozprzestrzeniało się coraz bardziej na południe, aż po same krańce kontynentu.
Później, kiedy na tereny dawnych Misji trafią emigranci z Polski, Ukrainy, Rosji, to oni staną się plantatorami mate.

Rożnica w wyglądzie i w smaku mate w Brazylii i Argentynie jest skutkiem odmiennego przetwarzania liści i innych norm produkcji.

W Argentynie mate może zawierać aż do 35% łodyżek, które przez jednych uważane są za najlepsze źródło minerałów w yerbie, natomiast w Brazylii zupełnie nie akceptuje się obecności łodyżek, zostają one usunięte i zmielone.

Brazylijska erva mate jest bardzo drobno zmielone i pełne pyłu, a w Argentynie dopuszcza się tylko 20% pyłu. W argentyńskiej mate wyraźnie rozróżnia się kawałki listków i łodyżek.


Brazylijska erva.




Argentyńskie mate przetrzymywane jest przez długi czas (do 6 miesięcy) w specjalnych pomieszczeniach, gdzie wentylatory utrzymują niską wilgotność powietrza, co nie dopuszcza do mnożenia się mikroorganizmów. W tym czasie nabiera typowej dla siebie goryczy, a pokruszone liście matowieją i tracą intensywną zieleń.


W Brazylii erva jest natychmiast pakowana i wysyłana do sprzedaży, najbardziej ceni się świeżą. Brazylijczycy patrzą zawsze na datę produkcji mate.

W smaku yerba mate jest bardziej gorzka niż erva mate.

W Brazylii naczynie do picia ervy (cuia) jest znacznie większe niż w Argentynie, czasem wręcz ogromne, także bombilla jest większa a jej zakończenie ma dużo małych otworów by dobrze filtrować pył.

Większe, prawda? Można nawet się w nim kąpać. To mała fabryka ervy mate.




Ta trochę mniejsza, ale też spora brazylijska cuia.




Brazylia (po lewej) vs Argentyna (po prawej).  To najbardziej typowe rozmiary naczyń i bombilli.


Brazylijskie termosy są znacznie większe i mają nawet "ubranka", w zależności od okoliczności.

 


Tak wygląda ilex paraguayensis w naturze. 



Ktore jest lepsze? Kwestia gustu. Oczywiście Argentyńczycy wzdrygną się pijąc chimarrao a Brazylijczycy stwierdzą, że yerba argentyńska zbyt gorzka i niesmaczna, a na dodatek pełna patyków. Najważniejsze, że jej wspólne picie to pretekst to spędzenia razem czasu i rozmowy, zarówno w jednym, jak i w drugim kraju.





lunes, 7 de septiembre de 2015

7 września- Święto Niepodległości Brazylii.

Na defiladzie z okazji Święta Niepodległości było, jak na Brazylię przystało głośno, kolorowo i wielokulturowo.
 

Dzieci w tradycyjnych strojach: włoskim, niemieckim, polskim, żydowskim.









 
W Brazylii też są harcerze, nazywają się tu escoiteiros.










martes, 1 de septiembre de 2015

Na koniec świata- Aurea, polska stolica Brazylijczyków

W dniu Bożego Narodzenia 1912 roku grupa polskich emigrantów znalazła się w środku tropikalnego lasu na południu Brazylii, wiele kilometrów od najbliższej zamieszkanej przez ludzi miejscowości.
Emigranci mieli w dłoniach dokumenty przyznające im ich wymarzony, własny kawałek ziemi. Ale ta ziemia była częścią tego nieprzyjaznego lasu, przeorana niezliczonymi korzeniami egzotycznych drzew, które mieli najpierw ściąć i wykarczować nieludzkim wysiłkiem.
W to Boże Narodzenie siedzieli wokół zaimprowizowanego ogniska przełykając gorzki smak rozczarowania, że oto to jest właśnie ich ziemia obiecana, przerażeni, osamotnieni i głodni. Dotarli tu nocą przywiezieni przez jednego z pracowników urzędu kolonizacyjnego, który zostawił ich i odjechał. Nawet gdyby chcieli wrócić nie było jak, bo nie znali drogi powrotnej, a zresztą nie mieli dokąd, bo urząd migracyjny zadbał o to, by do Brazylii trafiały biedne rodziny, których nigdy nie byłoby stać na zakup powrotnego biletu.
Jakiś czas wcześniej w ich wsiach w rosyjskim zaborze, w okolicach Lublina, Rzeszowa i Zamościa pojawili się agenci migracyjni, którzy odmalowali przed tymi prostymi i pokornymi ludźmi przepiękny obraz. W Brazylii, tropikalnym raju, będą mieli za darmo ziemię, dom, będą mogli pracować jako wolni ludzie, posłać swoje dzieci do szkoły. Wymogi były proste do spełnienia- chciano by przyjeżdżali mężczyźni z rodzinami, nie kawalerowie, katolicy i bez majątku. W zaborze rosyjskim ich rzeczywistością była najczęściej bieda i niesprawiedliwość społeczna. Brakowało też ziemi, już dawno zawłaszczonej i podzielonej. Wielu dało się ponieść marzeniom, sprzedało to co miało i wyruszyło w nieznane. Większość nie miała nawet pojęcia gdzie leży owa Brazylia.
Po przyjeździe zostali posłani w głąb kraju, na niezamieszkane i niedostępne tereny, dostali kilka narzędzi i to wszystko. Wszystko inne mieli zbudować sobie sami. Domy, wozy, szkoły, drogi, mieli stworzyć od zera bez żadnej pomocy. Będą budować szałasy by mieć jakieś schronienie i spać na gołej ziemi. Potem mozolnie, za pomocą rąk, sierpów i łopat karczować lasy, budować drewniane domy z bali. Choć była to pierwsza połowa XX wiek, życie tych kolonistów bardziej przypominało średniowiecze. Kamienne żarna, drewniane pługi, każde narzędzie zbudowane własnymi rękami korzystając z tego, co dostarczała okoliczna przyroda. Wielu umrze, nie przystosowując się do nowego klimatu, na tropikalne choroby, dengę i malarię, a także na raka skóry, palonej brazylijskim słońcem przy pracy w polu bez żadnej ochrony. Wielu, szczególnie kobiety pogrążą się w depresji a nawet umrą z przygnębienia i tęsknoty. Ci co przetrwają będą ciężko pracować by przeżyć, zbudują kościół, powieszą w nim obraz Matki Boskiej Częstochowskiej, będą destylować wódkę, piec chleb w kamiennych piecach, robić pierogi, i mówić po polsku coraz bardziej wymieszanym z portugalskim. Z czasem przyzwyczają się.

Dziś na miejscu gdzie ponad 100 lat temu siedzieli nocą emigranci znajduje się miejscowość Aurea, zwana polską stolicą Brazylijczyków.  Przez długi czas niemal 100% jej mieszkańców była polskiego pochodzenia. Dziś nadal wchodząc do sklepu można usłyszeć dzień dobry. Jest polski sklep, radio Polska, a w szkole obowiązkowa godzina polskiego w tygodniu. Większość mieszkańców jasnookich i jasnowłosych.


Ślub kolonizatorów w 1912 roku. Panną młodą jest Józefina Popławski- babcia Józefina. W tle kościół w budowie, zostanie ukończony w 1915 roku. W tym roku mieszkańcy Aurea
świętują 100 lecie parafii.



Pejzaż z Aurea na plantację hierba mate- najważniejszej uprawy w regionie.


Widok na Aurea z wieży kościoła.


Wnętrze Casa de Imigrante, gdzie zgromadzono przedmioty używane przez polskich imigrantów. Odtwarzali wiernie wystrój domów w Polsce, przedmioty codziennego użytku, ozdoby, wycinanki.


Także w Domu Imigranta portrety i zdjęcia mieszkańców Aurea.


Potomkowie Polaków w Aurea, popijając erva mate.


W kościele wystawa o imigrantach.




Mój debiut w radiu Polska, gdzie co sobotę jest pół godzinna audycja po polsku.