jueves, 18 de agosto de 2016

Salento i Valle de Cocora


Wyobraź sobie...ciepły wieczór wśród łagodnych zielonych wzgórz, dwupiętrowy biały dom z pomalowanymi na czerwono i zielono drzwiami, okiennicami i balustradami, otoczony krzewami obsypanymi kwiatami o intensywnych kolorach i odurzającym zapachu, z których nektar piją malachitowo błękitne kolibry, kołyszący się niespiesznie hamak i zapach świeżo zaparzonej kawy...

Brzmi rajsko.  I tak właśnie jest. W regionie kawowym w Kolumbii.

Sama nazwa Zona Cafetera przynosiła miłe skojarzenia, a zachwyty wszystkich, którzy mieli okazje tam być tylko utwierdzały mnie w postanowieniu, że trzeba kiedyś zahaczyć o ten kawałek świata,

Zona kawowa czy tez oś kawowa jak mówią Kolumbijczycy to region między trzema miastami: Manizales, Pereirą i Armenią.

To region szmaragdowo zielonych wzgórz, łagodnego klimatu i bardzo przyjaznych ludzi.

Warto mieć trochę więcej czasu by dotrzeć do mniej turystycznych miejscowości, w których można wciąż zakosztować tradycyjnej kultury paisa, wśród domów, których drzwi i okna malowane są na żywe kolory, odwiedzić kawowe plantacje, odpocząć w ogrodach pełnych kwiatów i kolibrów.

Mając jeden weekend nie ma jednak aż takiego pola manewru, dlatego wybór pada na jedną z największych atrakcji turystycznych Kolumbii, Valle de Cocora, dolinę słynąca z lasu wybujałych pod niebo palm- zwanych woskowymi.

Palma woskowa to najwyższa palma na świecie i największą roślina z gatunku jednoliściennych (jak podpowiada wikipedia). Spotyka się ja tylko w Andach, na wysokości od 2500 do 2800 metrów.

Najlepsza bazą na wycieczkę do Valle de Cocora jest Salento, ale jest to też najchętniej odwiedzane przez turystów miasteczko i trzeba przygotować się na to, że otoczą nas liczną grupa gringos a niemal w każdym budynku mieści się sklepik z pamiątkami lub restauracja. jedna z ulic przypomina właściwie bardziej Oxford Street w Londynie czy inne Champs Elysees, tak dużo jest tam sklepików. 
Mimo wszystko miasteczko ma swój urok, jest przepięknie położone a kolorowa architektura wprowadza w dobry humor.


Salento jest najstarszą miejscowością w tym regionie, kiedyś przechodziła przez nie ważna drogą łącząca miasto Cali z Bogotą, ale po wybudowaniu nowych dróg miasto straciło mocno na znaczeniu i dzięki temu pozostało małą, raczej spokojna mieścinką zachowując tradycyjny styl życia związany z uprawą i produkcją kawy.



Typowe dla regionu kawowego zdobienie budynków.

Do Valle de Cocora jedzie się około 20 minut jeepem z placu na środku miasteczka.  Dla lubiących przygody polecam jazdę na tyle jeepa na stojąco, z wiatrem we włosach i podziwiając widoki, ale trzeba też pamiętać, że w górach bywa zimno, a wiatr potrafi nieźle przewiać kości. 

Po przyjeździe można wybrać dwie opcje, albo zrobić dziesięciokilometrową pętlę, najpierw idąc dnem doliny, wspiąć się do małego rezerwatu kolibrów "Casa de colibris", potem na szczyt góry (uwaga, około 800 metrowe strome podejście) a resztę trasy schodzić łagodnymi zboczami aż do zanurzenia się między palmami.


Koliberki piją specjalna wodę z naturalnym cukrem, która "udaje" nektar.


Druga opcja jest nie skręcać w prawo tylko iść prosto i dojść do palm po około 40 minutach marszu.

 Widoki są przepiękne i ci co nie przepadają za chodzeniem na pewno będą woleli te opcję.


Ale długi spacer też polecam. Sam dolina jest pełna spektakularnych widoków, kolibrerki podlatują tak blisko, ze można niemal dotknąć ich dłonią, domek na szczycie góry z kwiatowym ogródkiem jest uroczy a w nagrodę dostaje się palmowy las, w którym można mieć chwile zasłużonego odpoczynku patrząc, jak kołyszą się ich wierzchołki gdzieś tam daleko, prawie w chmurach.


Pod koniec spaceru gringosi, czyli my zakupiliśmy obowiązkowe kapelusze oraz poncza, stwierdziliśmy, że prezentujemy się fantastycznie i w takim stroju z hacjendy wracaliśmy do domu.

Czy może czekacie na jeepa? Zapytałam starszą panią, seniorkę rodu czekającego wraz z nią. Tak, ale to prywatny, my sami po niego zadzwoniliśmy, odrzekła. Ale pewnie przyjedzie jakiś kolejny. Usiedliśmy więc, przyjmując strategię "tranquilo"- jakoś samo się ułoży. Pojawił się malutki jeep, który natychmiast obsiadł tłum ludzi. Monaaaaa- słyszę nagle krzyk seniorki rodu, która stoi przy jeepie i macha do mnie ręką. Mona czyli blondynka. Podbiegam, a pani już mnie wpycha do samochodu.
Ale tutaj już nie ma miejsca.
Ależ jest jest, gromko potwierdzili wszyscy, także ściśnięci jak sardynki pasażerowie na tyle.
No jeśli jest, to jest, nie będę  z nimi dyskutować. Dałam znak niedowierzającym kolegom, żeby ładowali się na tył a sama zajęłam miejsce obok seniorki.
Do 11 osób może jechać wedle prawa powiedział kierowca.
Tak tak,a w dobrych czasach jeździło i 30 osób i jeszcze psy i kury i owce...

Potem kierowca prezentował jeszcze swoje umiejętności wjeżdżając na niemal pionową górę, patrząc na mnie z dumą i śmiejąc się nieco szatańskim śmiechem, seniorka rodu żegnała się kilka razy i zamykała oczy, a jeep rzęził i charczał na skraju wyczerpania, jeszcze chwile i potoczyłby się do tyłu wraz z wszystkimi upakowanymi pasażerami. Wszystko to przy dzikich dźwiękach vallenato.

Tak po kolumbijsku!











domingo, 14 de agosto de 2016

Cześć Bogoto

To samo a jednak nie to samo.

Bogota po 2,5 roku.Po rożnych zawijasach losu.

Jest taka sama, wielka, chaotyczna, brudnawa, skąpana w szarej chmurze smogu. Ze ścianą ciemnozielonej góry na wschodzie. Z nigdy nieustającym korkiem, trąbieniem, motocyklistami desperatami i rowerzystami samobójcami.  Gorąca w południe i zimna w nocy. 

A jednak czuję do niej dziwny sentyment.

Wydaje mi się teraz jakaś mniejsza i bardziej czytelna, może po życiu w Buenos Aires, które nie ma żadnych naturalnych granic i rozlewa się we wszystkie strony, tak, że ma się wrażenie, że nie ma początku ani końca. Wydaje się przyjaźniejsza, z ludźmi skłonnymi do uśmiechu i do pomocy. Małymi kolumbijskimi ludźmi o andyjskich rysach, cierpliwymi, grzecznymi i ułożonymi, si senora, por favor, que pena. Może nie najbardziej zorganizowanymi i słownymi, ale łatwo otwierającymi drzwi i serca. Trudno wyprowadzić ich z równowagi. Myślę, że to życie w tym niełatwym mieście tak ich wytrenowało.

Wieczorem, kiedy niebo robi się granatowe a powietrze chłodne, zapalają się światła, które ciągną się aż po dalekie zbocza gór, od bogatych dzielnic na południu do rozrzuconych po wzgórzach południowych nędznych osiedli, o których mówią tylko  "trzymaj się z daleka", małe bary i sklepiki wypełniają się ludźmi, ze straganów sprzedaje się arepy, cukierki i papierosy na sztuki i wszędzie pulsuje rytm salsy. Pulsuje życie. Dobrze mi tu.

Z każdym krokiem przypominam sobie kolumbijskie szaleństwo i nieprzewidywalność. Spontaniczność. Morze możliwości.

Bogota nie jest ładna. Nie próbuje nikogo uwieść. Ale jeśli się tego od niej nie oczekuje można dostrzec że ma swój charakter, swój trochę grunge'owy styl.

Cześć Bogoto. Dobrze Cię widzieć.













W Radiu RAM

Jakiś czas temu poopowiadałam o podróżach w Radiu RAM. Zapraszam do posłuchania :

http://www.radioram.pl/articles/view/29904/AMERYKA-POLUDNIOWA-BOGOTA-BUENOS-I-POLUDNIE-BRAZYLII