domingo, 19 de febrero de 2017

Pod skrzydłami mami


Śniadanie podane z mucho amor- dużą dawką miłości. Kawa, mleko podgrzane w blaszanym dzbanku, na którym powoli formuje się kożuch, ciemnopomarańczowy sok z papai i marakui, chleb i jajka. Jedno jajko, ugotowane na miękko, tak jak lubi starsza córka Mabel, odłożone na pokrywce od nescafe specjalnie dla niej. Coś jest czułego już w tym śniadaniu przygotowanym z miłością przez mamę rodziny. Coś czułego jest nawet w sposobie w jaki Kolumbijczycy wymawiają cafe con leche. Leche z miękkim ch. Cafecito.

I mama, mamacita, która wstała przed wszystkimi żeby to przygotować.

Kolumbijczycy są bardzo przywiązani do swoich rodzin. Bardzo ale to bardzo. Miarą zupełnie nieeuropejską. A w centrum rodziny jest mama.
Rodzina w Kolumbii daje miłość i oparcie, można na nią liczyć, gdy nie można liczyć na nic innego- ani na polityków, ani na instytucje. Dlatego Kolumbijczycy zrobią wszystko dla swoich rodzin, ale nie czują się częścią większej społeczności, a już na pewno nie obywatelami, bo państwo ich oszukuje i okrada, i bardziej jest ich wrogiem niż sprzymierzeńcem.
Kultura kolumbijska jest wciąż głęboko machistowska a jednocześnie katolicka, i tak jak w większości latynoskich krajów, kobieta stworzona jest do bycia matką. Figura matki jest w kulturze niezwykle silna. Nawet mówiąc o atrakcyjności seksualnej używa się w Kolumbii komplementu "mamacita" czyli mamusia. Que mamacita! Ale mamusia, wołają mężczyźni za atrakcyjną kobietą (w Kolumbii atrakcyjna to znaczy "mujer voluptuosa", o krągłych kształtach, dużym biuście i dużej pupie - stąd operacje plastyczne i specjalne gąbkowe wypychacze dla pośladków, długie włosy). Wszystkie atrybuty potencjalnej płodności. Jesteś atrakcyjna bo wyglądasz na dobrą potencjalną matkę.
Florence Thomas, urodzona we Francji socjolog, która 40 lat życia spędziła w Kolumbii pisze, że kiedy przyjechała tam w latach 70tych nie było tam kobiet tylko matki. Matki i dzieci, bo nie było tez ojców. Byli tylko "prawdziwi mężczyźni", machos. "Ta kultura, która potrzebuje matek pełnych mleka ale bez pragnień, bez idei. Matek o dużych piersiach i okrągłych brzuchach dla wiecznego odpoczynku mężczyzn niezdolnych do rośnięcia z dala od nich i niezdolnych do zobaczenia w matce kobiety. Co więcej, w tych czasach macierzyństwo było tematem trudnym do podjęcia, szczególnie w kulturach latynoskich, które z macierzyństwa tworzą fetysz." Pomiędzy matką i dziećmi, szczególnie synami panuje szczególna, niemal nierozerwalna więź, dla nas już bez wątpienia zahaczająca kompleks Edypa. Ale oni widzą to inaczej.
W tej kulturze nie ma nic specjalnie wstydliwego z mieszkaniem z rodzicami nawet w dojrzałym wieku, czekanie na mamitę, która przygotuje śniadanie, wypierze, utuli.
- Moja mama nawet teraz każdego ranka, kiedy jest u mnie, przychodzi pocałować mnie na dzień dobry, powiedział mi kiedyś znajomy, w owym czasie 28letni.
Zabawne, możemy pomyśleć. A wręcz- chore, wedle naszych standardów.
Tak, kobiety wolne i samodzielne to wciąż coś, co trudno sobie w Kolumbii wyobrazić. Ale na dwoje babka wróżyła. Jednocześnie wiele kolumbijskich rodzin, które znam, traktują się z niezwykłym szacunkiem i miłością, jaką trudno zobaczyć u nas. Sposób, w jaki się do siebie zwracają, jak wyrażają swoje uczucia poprzez czułe zwroty czy fizyczny kontakt- dzieci i rodzice, siostry i bracia wciąż mnie zadziwia.
Może my za bardzo wstydzimy się uczuć, za bardzo nasza kultura zmusza nas do odgrodzenia się od od bliskich, samodzielności, ale też często samotności. Tak jak będące na drugim biegunie kultury anglosaskie, gdzie więzy rodzinne nie są silne a dzieci usamodzielniają się bardzo szybko, ale też ludzie często czują się samotni a starsi ludzie masowo trafiają do domów opieki. W Kolumbii abuelito i abuelito mieszkają przy rodzinie. W sumie im więcej tym weselej. Rodzinne spotkania, obiady, tance, dziesiątki kuzynów, ciotek, siostrzeńców- to nie obowiązek, ale coś, co latynosi naprawdę lubią.

Kolumbijczycy rzadko samotność czują, bo mają zawsze oparcie i miłość swojej rodziny,
Znajomy, około 30stki, który od rozstania się z matką swojego dziecka mieszka z rodzicami powiedział mi: My Latynosi bardzo ciężko znosimy samotność, nie lubimy mieszkać sami. Dlatego wolę mieszkać z moimi rodzicami. Lubię mieszkać z moją mamą. Jakbyś ja poznała, to byś zrozumiała.
Kiedy mówię, że nie nie wyobrażam sobie mieszkania z rodzicami bo kończyłoby się to konfliktami, lub jakimiś toksycznymi historiami, często spotykam się z niezrozumieniem. No bo jak można kłocić się z mamitą? Toksyczne relacje? Ale jak to?

Mabel rozbija jajko na miękko, wlewa mleko z dzbanka i wsypuje do niego łyżeczkę neski.

- Studiowałam 9 miesięcy w Stanach, w Dallas i kiedy wróciłam, ciężko to przeżyłam. Już nie należę tutaj ale też nie należę tam. Nie wszystko mi pasuje w tej kulturze gringos.Widzę to wszystko teraz zupełnie innymi oczami i nie mogę się przystosować. Nie wiem już gdzie mój dom. Ale potem myślę, że mój dom jest i będzie tam, gdzie moja mama.


lunes, 13 de febrero de 2017

Sierra Nevada de Santa Marta

Zachwyciło mnie to miejsce. Chętnie spędziłabym tam o wiele dłużej, nawet kilka tygodni. Pochodziłam trochę, tyle ile dało się przez 2 dni, i raz po raz przystawałam żeby pokontemplować albo zrobić zdjęcia, tak pięknie i magicznie tam jest. Wieczorem gdy ptaki wychodzą na żer robi się bardzo głośno. Są i tukany i różne inne okazy, widziałam jaskrawożółte z czarnymi skrzydłami i kolorze karmazynu, i zielone papugi.  Gdyby mieć więcej czasu można wybrać się by zdobyć pobliski szczyt, potrzebuje się mniej więcej dwóch dni, ale nie ma profesjonalnych map, tylko nagryzmolone przez innych wędrowców mapki z przybliżonymi dystansami i kluczowymi miejscami na trasie. Można też powędrować do Ciudad Perdida, ale to już 4 dni dni drogi.



 









Na terenie plantacji kawy w kilku miejscach znajdują się takie konstrukcje do magazynowania zebranych ziaren 

domingo, 12 de febrero de 2017

Droga do La Minca, Sierra Nevada


 



Postanowiłam pojechać do Minca, wioski w Sierra Nevada, pasmie górskim położonym nad samym Morzem Karaibskim. Te góry kryją wiele tajemnic, kilka indiańskich plemion żyjących w niedostępnych rejonach i Ciudad Perdida, zagubione miasto, do którego trzeba iść przez 4 dni.. Zielone, porośnięte dżunglą zbocza przechodzą w ośnieżone szczyty. Chcę zatrzymać się w hostelu na terenie plantacji kawy, daleko od wioski.
Najpierw taksówka z lotniska do dworca, taksówkarz robi co może, żeby przekonać mnie, że zawiezie mnie do samej miejscowości, 40 min od Santa Marta i że to świetny deal. Mowi też ze na dworcu autobusowym na pewno nie znajdę taxi grupowej do la Minca, mimo że znalazłam tę informację w internecie. Przysięga mi nawet na swoich synów, na matkę i na rodzinę. Może sobie przysięgać na co chce i tak mu nie wierzę, bo nauczyłam się już ze Kolumbijczycy często mijają sie z prawdą, a już taksówkarze to zawodowi kłamcy. Musze stanowczo trzymać się wersji, ze zostawi mnie w miejscu skąd złapie busa lub colectivo. Mamacoto mówi wiec.
Mamacoto to przystanek tuz przy wielkim rondzie. Taksówkarz wysadza mnie raz jeszcze twierdząc, że tracę szansę życia nie jadąc z nim dalej. Nie mam czasu nawet powiedzieć raz dwa a już podjeżdża motocykl, a potem drugi i pytanie Minca, Minca? osaczają mnie pytania...szybka decyzja, negocjuję cenę i juz po 15 sekundach siedzę na motocyklu, który pędzi jak oszalały wymijając busety i samochody. Zdaję sobie sprawę ze nie mam kasku, a kości mojej czaszki są bardzo kruche. Hej! krzyczę kierowcy do ucha, kiedy wykonuje kolejny szaleńczy manewr. Czy masz przypadkiem kask??!! O dziwo ma. Podaje mi do tylu. Mam chyba włożyć go w czasie jazdy. Nie jestem jednak kaskaderem. Możesz sie zatrzymać??!! Chwilę jakby nie łapał o co mi chodzi. W końcu śmieje się Ej Mami, przecież nie spadniesz!! Ja mam inne zdanie i nalegam, więc w końcu staje na boku, więc zatrzymuje się niechętnie jakby te stracone 5 sekund decydowało o losie świata. Po chwili jednak znów jest w swej prywatnej mission impossible i pędzimy dalej.
Kask okazuje się o wiele za duży i teraz moim głównym zajęciem jest  ustawianie go sobie prosto na głowie i ściąganie z twarzy, kiedy się przekrzywia, żeby cokolwiek widzieć, przy czym prawie spadam z motocykla. Właściwie bezpieczniej było bez niego.
Postanawiam nawiązać konwersację, skoro już spędzamy razem czas tak blisko.
Skąd jesteś? Z Santa Marta?
Nie!! Z Wenezueli!
Ach, więc to jeden z licznej fali imigrantów zarobkowych, których potęzny kryzys, bezrobocie i brak podstawowych produktów wygnały z kraju.
I jak Ci się tu podoba?
Podoba mi się! Dziewczyny są bardzo ładne! entuzjastycznie odpowiada kierowca.
W Wenezueli chyba tez?
Tak, ale tutaj o wile bardziej!
Cieszę się, że ten imigrant dobrze się odnalazł w nowej rzeczywistości. Jak widać niewiele trzeba. On jak to latynos nie traci okazji na mały flircik.
czy w Polsce wszystkie dziewczyny są takie piękne?
Tak odpowiadam.
Och, to muszę się tam przenieść!
Zajeżdżamy na główny plac la Minca, zeskakuję z motocykla, a kierowca zdejmuje kask i w końcu mogę zobaczyć, że to ładny chłopak o ciemnobrązowej skórze. Oczywiście okazuje się że nie ma wydać więc w końcu wychodzi, że płacę 1000 pesos więcej, ale w sumie niech ma, co mi tam.

Jestem w La Minca. jest w sumie za gorąco, żeby wyrobić sobie jakiekolwiek zdanie na temat tego miejsca. Poza tym muszę coś zjeść zanim poziom cukru spadnie dramatycznie.
Widzę, ze turystyka już opanowała Minkę. Manu restauracji gdzieniegdzie po angielsku, co drugi dom to hostel, jasnowłosi turyści z Europy Zachodniej lub USA. Postanawiam nie spędzać tu za dużo czasu i wchodzę do pierwszej lepszej przydrożnej restauracji (bar, kilka plastikowych stolików, dach na słupach) gdzie zamawiam zupę i rybę w sosie z marakui. W restauracji pojawia się pan, który od razu zaczyna wypytywać co jak i dlaczego po czym stwierdza, ze nie ma żadnego sensu jechać dalej do Casas Viejas, bo to daleko i na jedną noc nie warto. On ma natomiast lokum dla mnie już w miasteczku. Znów trzeba twardo odeprzeć ofertę.
Moto taxi do Casas Viejas łapie się zaraz obok i rzecz jasna otacza mnie zaraz kilku negocjatorów przekonujących mnie ze na piechotę nie warto, że jest strasznie daleko, gorąco i pod górę. Nie mam co prawda zamiaru iść na piechotę, ale nie wiem jaka cena jest ok, wiec chwilę się waham, ale w końcu decyduje się pojechać z Jose. Jedziemy drogą wśród gór z widokiem na zbocza pokryte deszczowym lasem i spowite u szczytu chmurami. Droga jest bardzo wyboista i muszę trzymać się z całych sił, żeby nie spaść. Najgorszy jest ostatni odcinek, bardzo stromy. Kiedy po 40 minutach zsiadam z motocykla, nogi mam jak z waty.


Ale warto było przeżyć tę jazdę bo kiedy wchodzę na pięterko do sypialni moim oczom ukazuje się oszałamiający widok. Sypialnia jest bardzo podstawowa, zrobiona z drewna podłoga i dach i barierki, poza tym jest otwarta na przestrzał. Z mojego łóżka opatulonego biała moskitierą roztacza się panorama zielonych gór, gdzieś w oddali widać zarys miasta Santa Marta i błękitny pas morza. To najpiękniej położone miejsce w jakim kiedykolwiek spałam, a to, że w budynku nie ma ścian jeszcze dodaje mu uroku. Siedzę dłuższy czas i napawam się tym pięknem i już cieszę się na noc w tym zachwycającym miejscu.

martes, 7 de febrero de 2017

Mercado Central w Santa Marta- śniadanko



Początek naszego karaibskiego weekendu z Dianą, która przyjechała ze swojego miasta w stanie Santander, żeby spędzić ze mną dwa dni. Wyraz kolumbijskiego hartu ducha i ciała- jechała 10 godzin z piątku na sobotę, a z niedzieli na poniedziałek wracała.
Przed złapaniem autobusu do Palomino idziemy na targ zjeść śniadanie, bo Diana mówi, ze jest Kolumbijką i bez solidnego śniadania ani rusz. Śniadania na tagu są bardzo solidne- widzimy przy plastikowych stolikach ludzi jedzących kopiaste porcje ryżu, smażonej ryby i mięsa. Diana ma ochotę na caldo de papa- rodzaj rosołu z ziemniakami. Niestety nie ma i pani proponuje jej caldo de huesos, zupę na kościach,w której jest też podstawowy kolumbijski zestaw- ziemniaki, juka, kukurydza i kolendra. Porcja jest powalająca. Chyba rozumiem skąd Kolumbijczycy mają tyle energii.

Mi pozostają los huevos pericos czyli jajecznica z pomidorami i cebulą oraz patacony- spłaszczone i smażone banany (platanos czyli ta duza odmiana bananów, które smaży się, kiedy nie są dojrzałe). Jak to zwykle w Kolumbii nie pożałowano tłuszczu.


/