lunes, 17 de marzo de 2014

Ręka Boga i kalendarz

-Czy wiesz jak Argentynczyk popełnia samobójstwo? zapytał mój argentyński znajomy.
-Jak?
Wchodzi na swoje EGO a potem skacze.

Hahaha.

Albo
-Dlaczego Argentynczyk kiedy patrzy w niebo uśmiecha się, widząc błyskawicę?
- Bo myśli że Bóg robi mu zdjęcie.


No to napiszę trochę o tym, jak widzę Argentyńczyków po miesiącu pobytu w Buenos Aires.
Siedzę sobie w parku i obserwuję.
Pam, pam, pam pam, gdzieś z oddali z głośników dobiega szarpany rytm tanga. Jest koniec lata i dnie są przepiękne, słoneczne i ciepłe, ale nie bardzo gorące, z przejrzystym powietrzem i ciepłym, złotawym światłęm rano i wieczorem. Takie jest to niedzielne popołudnie. Rodziny siedzą z nieodłącznymi termosami i mate, dzieci bawią się z pasami, kilka osób ćwiczy chodzenie po linie. Jak to w parku w niedziele. Tylko pełen emocji głos śpiewający tango nie daje zapomnieć, że jestem w Buenos Aires.


Wczesna jesień w parku Saavedra.


Nieodłączne mate i tango w parku.




Argentyńczycy to ludzie pełni pasji. Nie na darmo płynie w nich przecież tak dużo włoskiej krwi, którą widać w rysach, w gestykulacji, w melodii języka. Są porywczy i zapalczywi. Rzucają się do dyskusji niezależnie od tego czy rzeczywiście znają się na temacie i mają zawsze bardzo zdecydowaną opinię na każdym polu. Wszystko jest białe i czarne, nie ma odcieni szarości. Jesteś z nami albo przeciw nam.
Takie skrajnie dualistyczne myślenie ma odbicie we wszelkich aspektach życia, w życiu prywatnym i w polityce. Argentyńczycy dzielą się, nie jednoczą. W dyskucji podnoszą głos, krzyczą, wpadają w furię i łatwo dochodzi do rękoczynów. Przy tym wszystko to ma w sobie bardzo dużo teatralności, jak na potomków Włochów przystało.

Jedno jest pewno, nie będziesz się tu nudzić- mówi ten sam znajomy.

Argentyńczycy są dumni. Są dumni ze swojego kraju, przy kazdej możliwej okazji powiewają narodowe bandery, wzruszają się słuchając hymnu, granego o północy każdego dnia- autentycznie, mój znajomy roni nieraz łzę przy ostatnich słowach, które mówią, że umrę za Ojczyznę. Duma ta nie przeszkadza im jednak krytykować i narzekać. Co mi się podoba jest spory dystans i poczucie humoru na swój własny temat, wiekszosć osób jakie znam zdaje sobie sprawe z tych narodowych przywar i się z nich śmieje. To odróżnia ten kraj od Kolumbii, gdzie często ludzie brali siebie samych i wszelką krytykę bardzo serio.
Arogancja i ego Argentyńczyków są legendarne w Ameryce Łacińskiej. Och Argentyńczycy, mówią inni latynosi- oni są bardziej europejscy od europejczyków. Powstał mit argentyńczyków, którzy przybyli tu na statkach z Europy, mit negujący indiańską spuściznę i krew.


Argentyńczycy kochają muzykę i zazwyczaj są bardzo muzykalni. Zupełnie normalne jest, że ludzie idą ulicą i śpiewają sobie pod nosem, albo całkiem głośno. Chłopak z gitarą jest na każdym rogu, na każdej stacji metra, w każdym pociągu. I nie tylko z gitarą, z saksofonem, z trąbką, ze skrzypcami. Pełny profesjonalizm. Piosenki są o miłości, albo społecznie zaangazowane, znowu coś co w Kolumbii praktycznie nie istniało- muzyka społecznie zaangazowana. Tu wchodzi np taki muzyk do autobusu, oczywiście jest nieodparcie czarujacy i po wykonaniu piosenki daje krótkie przemówienie na temat strajków w transporcie publicznym i poszkodowanej linii 60, która właśnie jedziemy.

Nie każdy Argentyńczyk jest mistrzem tanga...Lekcja dla początkujących.




Piłka nożna to religia, podobnie jak w Brazylii. A Maradona do Bóg, podobnie jak teraz Messi.
Kiedyś u znajomych robiłam coś w kuchnii i rękawica kuchenna była w błekitno-białych kolorach narodowych z napisem Mano del Dios-Ręka Boga. Dla tych co pojęcia o piłce nie mają, chodzi o słynny mecz Argentyna- Anglia z 1986 roku z jednej czwartej finału mundialu, kiedy to Maradona strzelił gola ręką a arbiter tego nie zauważył i go uznał. Od tego czasu jego ręka jest ręką Boga.
Dwie głowne grużyny Buenos Aires to Boca Juniors i River Plate. Angielsko brzmiące imiona to spuścizna po Anglikach, którzy założyli obie drużyny na początku XX wieku...no a River Plate, w tłumaczeniu Rzeka Talerz czy Tablica to angielskie tłumaczenie Rio de la Plata, rzeka Srebra. Cóż, Anglicy nawet nie zadali sobie tyle trudu, żeby dowiedzieć się co znaczy Plata, brzmiało podobnie jak Plate, wystarczy!
To co dzieje się na stadionach jest nie do opisania. To szaleństwo trzeba przeżyć!

Pasją jest też polityka. To temat rzeka, napiszę więcej wkrótce. Gorące emocje, miłość lub nienawiść budzi obecna prezydent Kirchner i polityczny ruch kirchnerismo, który stara się być w jakimś stopniu następcą peronizmu. Helikopter prezydent Kirchner codziennie przelatuje blisko mojego domu, pokonując stosunkowo niewielki dystans między Casa Rosada, gdzie Cristina pracuje y dzielnicą, w której mieszka. Pani prezydent wydaje krocie na ten transport, co oczywiście wkurza dużą część społeczeństwa.
Che Guevara to rodzaj lokalnego bóstwa, a jego wyświechtany i sprzedawany na koszulkach, kubkach, kartkach, magnesach wizerunek przysługuje się świetnie kapitalizmowi, zapewne zupełnie wbrew intencjom rewolucjonisty.  W tej samej kuchni, w której posłużyłąm się rękawicą Ręka Boga był również kalendarzyk ze zdjęciem Che na każdy miesiąc roku. Typowe argentyńskie ognisko domowe...

Casa Rosada- tu przybywa codzień Cristina swoim helikopterem.


Mate, no to też...religia...Wszyscy tragają termosy z gorącą wodą, piją w domu, w pracy, w szkole, w parku. Przygotowanie mate to ceremonia, niemal jak parzenie herbaty w Chinach. Wsypujesz yerbę tak a nie inaczej, wkładasz bombille tak a nie inaczej, zostawiasz trochę suchego mate na wierzchu. Picie mate ma charakter społeczny, towarzyski. Ostatnio popijając zamyśliłam się i nieco roztargniona zamieszałam bombillą. Wyraz przerażenia na twarzy znajomego nie pozostawił mi wątpliwości, że popełniłam niemal świętokradztwo. Mate jest ma duszę! Jest święte!- powiedział.

To takie pierwsze generalne spostrzeżenia...a mniej generalnie, wszyscy Argentyńcycy,  z którymi miałam bliższy kontakt do tej pory to niezwykle serdeczni i pomocni ludzie...z temperamentem:)



miércoles, 5 de marzo de 2014

Miasto po Bogocie wydaje sie nieprawdopodobnie europejskie, architektura, uklad ulic, ludzie. Oddycham z ulgą idąc do metra, które choć bardzo duszne nie ma nic wspólnego z szaleństwem transmilenio. Autobusy mają przystanki! Ludzie prowadzą normalnie, przestrzegają przepisów, stają na światłach. Nikt nie dodaje gazu, kiedy przechodzę przez ulicę. Widzę jak bardzo w ciagu tych miesięcy przyzwyczaiłam sie już do tego nieustannego, wszechobecnego chaosu, jak wszedł mi w krew, jak zaczełam nim oddychać. Gdybym przyjechała do Buenos bezpośrednio z Europy na pewno wydawałoby mi sie wielkie i chaotyczne, ale kolejny raz przekonuję się jak bardzo punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. To miasto to szczyt cywilizacji...idę spokojnie wieczorem przez ulice, ludzie siedzą na ławkach, grają w piłkę, rozmawiają w kafejkach. Idę i rozkoszuję sie swobodą, poczuciem bezpieczeństwa. Z drugiej strony czuję jakiś brak...nie ma tu pulsującego wszędzie rytmu, ulicznych sprzedawców kawy i soku pomarańczowego, kolumbijskich piekarni, które sa jednocześnie kawiarniami i miejscami spotkań, i brak tego ludzkiego ciepła, tego poczucia bliskości i bezpośredniości tak właściwej Kolumbijczykom. 

Cieszę sie cywilizacją i czuję jednocześnie, jak z chaosem tracę też magię, i nieprzewidywalność Macondo, która czasem była przekleństwem, ale często urokiem życia w Kolumbii.

Restauracje, bary i kluby są pełne, sklepy luksusowe, ale państwo jest w kryzysie, który sie odczuwa, o którym się mówi.
Inflacja szaleje. Andres, mój kolumbijski znajomy mówi, że tutaj mozna ekonomii uczyć się na własnej skórze, pojać jak działa inflacja. Jeszcze dwa miesiące temu lody w Makdonaldzie kosztowały 5 pesos a teraz 7 pesos. Ceny zmieniają sie z dnia na dzień, rząd właśnie wprowadził ochronę niektórych produktów, zabronił podnoszenia ich cen. Dziwaczny jest rynek walutowy, nie istnieje swobodny obieg dolara, do kraju można wwieźć jedynie bardzo ograniczoną ich ilość. Istnieje tak zwany rynek paralelo, równoległy. W oficjalnym obiegu dolar kosztuje 5 pesos, natomiast nieoficjalnie nawet do 14 pesos. Zatem, kto ma dolary żyje jak król. W peso wszystko jest drogie, nawet dwa razy droższe niż w Polsce.
Aby wymienić dolary na czarnym rynku należy udać się  w okolicę ulicy Forida. Niby wszystko nielegalnie, ale Florida to jedna z głównych ulic, wszystko dzieje się w świetle dziennym. Cambistas zwani też arbolitas czyli drzewka stoją co 5 metrów i na pół dyskretnie powtarzają cambio dolar, euro, reais. Podchodzi się do takiego i ustala najpierw kurs. Jeśli godzimy się na jego ofertę delikwent prowadzi nas w uboczne miejsce lub przekazuje następnej osobie, która prowadzi nas dalej, często wchodzi się do jednego z budynków i idzie labirytem korytarzy, aż do malego pokoiku, gdzie ma miejsce wymiana.

W centrum miasta nie widzi się tyle ubóstwa co w Bogocie, nie ma tylu bezdomych i żebraków. Na pewno nie potyka sie o tylu ludzi lezacych na ulicy co w Kolumbii. Obszary biedy istnieją bardziej na marginesie.

Metro zwane tutaj SUBTE ułatwia życie, bywa zatłoczone, ale nigdy tak jak transport w Bogocie (nawiasem mówiąc w Bogocie wlłasnie wprowadzono podział autobsów na cześć męską i żeńską z uwagi na nagminne molestowanie seksualne jakie się tam odbywa). Jest zawsze pełne muzyków, gitarzystów, śpiewaków. Poziom wykonastwa jest wyższy niż w Bogocie, jak przystało na tak kulturalne miasto, np. przez jakiś czas zarabiał w nim harfista z wielką harfą, lub dj z cała konsoleta. Poniżej próbki wykonawców z metra. Grają naprawdę fajnie, a na dodatek ja mam słabość do chłopaków z gitarą...


http://www.youtube.com/watch?v=1kxM-I0pPdE


http://www.youtube.com/watch?v=75qinJjNS28

 Pierwszy tydzień tutaj był naprawdę ciężki ze względu na zmianę klimatu, wysokości, rytmu życia itp. Nie może przejść bez echa nagła zmiana z niemal 3000 metrów wysokości na niemal 0 n.p.m, z klimatu suchego i wysokogórskiego w nadmorski i bardzo wilgotny, na dodatek ląduję w środku upalnego, dusznego lata.
Do tego dochodzi rytm życia, odwrócony o 180 stopni. W Bogocie wszyscy zrywają siębardzo wcześnie rano, pobudka o 5 to normalność. O 6 całe miasto jest już na nogach. Ma to też związek z naświetleniem na tej szerokości geograficznej, słońce wstaje przez cały rok około 6 i niemal natychmiast jest bardzo intensywne. Ponieważ wstaje tak wcześnie, około 8, 9 wieczorem wszyscy słąniają sie na nogach a o 22 już twardo śpią. Rytm w Bogocie to praca sen praca sen praca sen. Tutaj poranek rozkręca się powoli, większość instytucji zaczyna o godzinie 9, potem około 12 ma miejsce siesta, ludzie jadą do domu na jakieś 3 godziny, jedza obiad i śpią, potem wracają do pracy. Rzeczywiście śpią w czasie siesty i dzięki temu mają dużo energii by siedzieć do bardzo późna w nocy. Moi wspólokatorzy zabierają się za gotowanie kolacji około 22, 23, czasem o północy. I nie żadne tam płatki kukurydziane tylko jak to w Argentynie wielki kawał mięcha. Nie wiem jak oni to trawią i jak trzymają sie w miarę zdrowo i szczupło.





sábado, 1 de marzo de 2014

Barszcz!

Zrobiłam barszcz, a znajomy o wdzięcznych imionach Ezechiel Jezus w wyrazie uznania wykorzystał swe umiejętności fotoszpowe i stworzył tę oto kompozycję.