viernes, 30 de octubre de 2015

Herbarium brasiliensis


 Brazylijskie rośliny nie przestają mnie fascynować. Tym razem ten przepiękny róż na odmianie orchidei.




 

I helikonie w południowym świetle.



domingo, 25 de octubre de 2015

Listy z przeszłości



W ostatnią niedzielę zamieniłam się na trochę w detektywa. Jeden z moich uczniów, Sergio, poszukuje swojej rodziny w Polsce. Jego dziadek przybył do Brazylii przed pierwszą wojną światową. Udało mu się niedawno nawiązać kontakt z ludźmi o tym samym nazwisku pochodzących z tej samej wsi co dziadkowie w województwie lubelskim. Nie wie jednak dokładnie, jakie jest ich pokrewieństwo. Jego dziadek a potem ojciec otrzymywali przez lata listy z Polski, wysłane w większości  przez jednego człowieka, który zwraca się do jego ojca per bracie. Były też listy od innych krewnych, pisane miedzy innymi z Wrocławia. Sergio nie zna polskiego na tyle dobrze by wszystko zrozumieć. Z listów, które przychodziły regularnie w okolicach Wielkanocy i Bożego Narodzenia wydobywałam więc imiona wspominanych krewnych a także starałam się rozrysować drzewo genealogiczne, korzystając z tego, że czasem ktoś podawał relacje pokrewieństwa (moja babcia, siostra, stryjenka).  Niełatwe, ale fascynujące zadanie, bo z listów z Polski wyłania się też obraz zmian, jakie zaszły w życiu chłopów od zakończenia II Wojny Światowej i zmiany są opisane z ich osobistego punktu widzenia. Polska socjalistyczna, powojenna jest dla nich bezdyskusyjnie lepsza: nie muszą już pracować dla dziedzica, nie ma dworów, mają swoją własną ziemię, ich dzieci mogą się kształcić nawet na uniwersytetach. Piszą o elektryczności we wsiach, o rozwoju.


" Pamiętam jak przez mgłę ten wczesny ranek kiedy was furmanki odwoziły do stacji, i ciebie pamiętam i siostry też"- wspomina wyjazd krewnych po 60 latach.

"Pytałeś czy w Polsce się polepszyło, to ci powiem, że są lenie-pijacy co im nawet Ameryka nie pomoże" "

"Dużo dała reforma rolna i wszystkie dwory podzielone i nikt nie idzie robić do dziedzica tylko na swojem, państwo lepsze warunki dla rolnictwa ustala."







Po kilku godzinach ustaliliśmy, że to niemal pewne, że piszący listy Jan był bratankiem dziadka Sergia.
Pozostaje potwierdzić pewne fakty z rodziną z Ostrówka.




Z rodziną Sergia. Jego żona Maria, blondynka o niebieskich oczach jest jednak czystej krwi Włoszką pochodzącą z Wenecji.



lunes, 19 de octubre de 2015

Wehikuł czasu.


Jeśli chce się podróży w przeszłość trzeba przyjechać tutaj. Zobaczyć polskie społeczności w głębi stanu Rio Grande do Sul w Brazylii. W małych wioskach z dala od cywilizacji potomkowie polskich emigrantów zachowują zwyczaje i dialekt sprzed ponad stu lat. Starsi ludzie, którzy tutaj się urodzili i często przez całe życie nie wyjechali dalej niż 20 km od rodzinnej wsi, są jak żywcem wyjęci z Polski sprzed stu lat. Z jakiegoś starego obrazka wycięci i włożeni w ten brazylijski krajobraz. Daje to dziwne wrażenie bycia poza czasem i przestrzenią.

Kiedy wchodzę do pokoju nie witają mnie słowa "Jak się masz?" ale "Zdrowo?"  a odpowiada się: Zdrowo. Pomalutku. Na początku nie wiedziałam za bardzo o co chodzi.

Z niewiadomych powodów w tym regionie czarnina, zupa z kaczej krwi jest uważana za narodowy polski specjał. Obchodzi się nawet hucznie Święto Czarniny. Ja nigdy w życiu nie jadłam tej zupy ani nawet nie miałam okazji.

W powszechnym użyciu są słowa takie jak bór zamiast las, kajet, tańcować, aby ( zamiast "tylko"), gadać, szmaty (zamiast ubrań), portki (zamiast spodnie), bańka zamiast dynie, jo zamiast tak.

Forma czasu przyszłego l.mnogiej: pojadziem, zrobim, kupim.

Słowa wymawiane są syr, chlib, kuń, gadoł, 

Używana jest żeńska forma męskiego nazwiska, Kozak- Kozaka, Szynkaruk- Szynkaruka.

Zamiast słowa bardzo używa się słowa  "mocno", mocno dobry.

Religijność jest bardzo mocna i tradycyjna.  Do niektórych wsi przyjeżdżali polscy księża, którzy prowadzili lekcje języka polskiego, uczyli pieśni religijnych etc. Pielgrzymki, procesje są najważniejszymi wydarzeniami w życiu codziennym.

We miejscowościach, gdzie mieszkają ludzie polskiego pochodzenia jest zazwyczaj zespół folklorystyczny, który ma w repertuarze oberki, krakowiaki i mazury. Trudno im uwierzyć, że w Polsce prawie nikt nie umie ich tańczyć.

Znane i nadal robione są dania takie jak pierogi, ogórki kiszone, kapusta kiszona.

Gość z Polski zawsze budzi wielkie zaciekawienie i pozytywne reakcje. Pani z Polski? Zapraszamy, zapraszamy! I zaraz pojawia się chimarrao czyli mate, bolachas czyli ciasteczka i opowieści o imigranckim życiu, w których nie brakuje dramatów, ale i dużej dawki humoru.

Większość mieszkających na wsi ma minimalne pojęcie o tym, co w tym czasie działo się na świecie i w Europie.
" A ile to wojen było w tej Polsce?" zapytał jeden pan. "I była taka wojna, co Niemcy tak dużo ludzi zabili, prawda?".


Z panem Julkiem, zapalonym akordeonistą przygrywającym Zielony mosteczek, jego żoną i synem.








Domek z ogródkiem. 




miércoles, 14 de octubre de 2015

Wyspa Magii, Wyspa Wygnańców, Florianópolis


Nie trzeba było jechać. Po co? Przecież prognoza pogody mówiła wyraźnie - trzy dni ulewnego deszczu. I wszędzie dookoła już były powodzie i zalania. Ale nie, lepiej powiedzieć sobie, że prognoza zawsze kłamie i te ciemne, ciężkie chmury rozwieją się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. No i nie rozwiały się. Wiszą nad Florianopolis, stolicą stanu Santa Catarina, znanym z przepięknych plaż.  No piękne są te plaże pewnie. Tylko w jakiś inny dzień.
Mimo to, gdy tylko przychodzi chwila bez deszczu wsiadam w autobus i ruszam na plażę Campeche. Pejzaż jest sztormowy i dramatyczny, i nie można odmówić mu piękna, choć nie jest to to co prezentowały turystyczne foldery. Surferów nie odstrasza deszcz, fale wydają się idealne. Czasem wychodzi słońce i robi się prawi gorąco, a potem zaczyna kropić deszcz i bryza jest zimna i wilgotna. Wytrzymuje kilka godzin i wracam do miasta. Towarzyszy mi narastający ból gardła, lekkie poczucie porażki i powracające pytanie "po co ci to było?"


Jest niedziela i wszystko zamknięte. W przypływie rozpaczy, ostatnim ratunkiem wydaje się galeria handlowa, jest tam przynajmniej sucho i ciepło. Chwilę kontempluję ludzi, którzy z rozpromienionymi obliczami spędzają wolny czas biegając od sklepu do sklepu i jeżdżąc niekończącymi się ruchomymi schodami.
W galerii jedyne interesujące miejsce to księgarnia Saraiva, która ma tez miejsca do czytania książek.
Przy stoliku siedzi starszy mężczyzna w grubych okularach i w garniturze, przegląda kilka grubych książek. Posso? pytam. Mogę? Ależ tak, robi miejsce mężczyzna. Podchodzi do niego kilka osób i zwracają się per profesorze.
Profesor peroruje coś zmieniając język raz po raz na francuski, czasem podnosząc głos prawie do krzyku, kiedy jest bardzo ponoszą go emocje.
Moca, przepraszam czy ty czytasz może życiorysy kobiet? Zerka na moją książkę. Widzę, że to zaproszenie do rozmowy, więc mówię mu że jestem z Polski. Ach, mówi profesor, to cudownie, nigdy nie poznałem osobiście nikogo z Polski, ale bardzo cenię jej kulturę, teatr i film. Czy wiesz, ze jeden z najważniejszych reżyserów i ojców brazylijskiego współczesnego teatru był Polakiem? Nazywał się Zbigniew Ziembiński. Poza tym kocham polskie kino i znam wszystkie filmy Wajdy.

I oto kolejne dwie godziny zleciały jak z bicza przy ciekawej pogawędce z profesorem, który okazał się prawdziwą kopalnią wiedzy o historii Brazylii, a także bardzo niezwykłym człowiekiem, który w młodości, w okresie dyktatury działał w partii komunistycznej i przeprowadzał ludzi od Rio de Janeiro aż na samo południe kraju, z pistoletem za pasem.
Nienawidzę nazwy Florianopolis! krzyczy nagle profesor, aż podskakuję. To miasto najpierw nazywało sie Ilha de Santa Catharina, potem Ilha de Desterro, co oznacza Wyspa Wygnańców, ludzi, którzy musieli zostawić swoją ziemię. Przez lata nazywało się je Desterro. Nazwa Florianopolis pochodzi od Floriano Pexioto, prezydenta republiki, który był w Desterro wyjątkowo niepopularny. Na tyle niepopularny, że miał tu miejsce bunt przeciw niemu, który on krwawo stłumił wysyłając wojsko, zginął w tych wydarzeniach mój dziadek. I po tej rewolucji nazwano miasto Florianopolis. Ja staram się nie używać imienia tego łajdaka i mordercy. Zawsze, kiedy wysyłam korespondencję, a korzystam tylko z poczty pisanej, adresuję listy Desterro!

Florianopolis nazywa się czasem Ilha da Magia, Wyspą Magii. Podobno to dlatego, że zdarzało się na niej wiele niewyjaśnionych rzeczy i w przeszłości była ulubionym miejscem alchemików.

I jeszcze jedna ciekawa informacja. W Campeche, gdzie tego dnia chodziłam po plaży, lądowały samoloty firmy przewożącej pocztę z Francji i jednym z pilotów, którzy stale tam przylatywali był Antoine de Saint Exupery, pilot i autor Małego Księcia, na swojej trasie do Buenos Aires. Zaprzyjaźnił się nawet z jednym z rybaków z plaży, o imieniu Deca, który nigdy nie zdołał nauczyć się wymawiać imienia pisarza, mówił więc do niego Zuperri. Exupery wspomina Florianopolis w księżce "Nocny lot". Plac na którym zatrzymuje się autobus nazywa się placem Małego Księcia.

To było jedno z takich spotkań, które z trudem można zaliczyć do przypadkowych i oboje zgodnie stwierdziliśmy, że los przyprowadził mnie do tej księgarni i posadził przy tym stole. Już miałam to niemiłe uczucie, że nic ciekawego o Florianopolis się nie dowiedziałam, i nic nie zobaczyłam, nie dotknęłam żadnej esencji miasta, żadnego genius loci, no słowem niczego, co jakoś by dla mnie charakteryzowało to miejsce, jakoś by je wyróżniało pośród setek innych. I jeszcze ten deszcz i ból gardła.

Powiem ci coś- powiedział na to profesor. Jest tu takie miejsce. Musisz tam pojechać. To miejsce, w którym w powietrzu jest poezja. Coś specjalnego. Nazywa się Riberao da Ilha. Masz cały jutrzejszy dzień, nie zmarnuj tej okazji! Nie poleciłbym jej każdemu, ale tobie tak.

Więc następnego dnia pojechałam do Riberao da Ilha. Właściwie chodzi tylko o starą część Riberao, mały kościółek, którego dzwon zaczął bić jak oszalały o 12 obwieszczając z entuzjazmem święto Nossa Senhora de Desterro, kolorowe, kolonialne domki, dzieci bawiące się na ulicy, łodzie w zatoce i restauracje sprzedające ostrygi. Starsi panowie grający w szachy na stolikach przy plaży. Niewielu turystów. Skrawek starego świata jakiego niewiele już w mieście zawładniętym przez drobny biznes i szpecące krajobraz bloki i bryły hoteli. Wyszło słońce. I ta poezja w powietrzu. Biorę głęboki oddech, żeby dostała się do krwiobiegu.











viernes, 9 de octubre de 2015

Pani nauczycielka i rola dżdżownic

Do nauki przystępujemy tylko po wypiciu odpowiedniej ilości mate.


Słowo dżdżownica wzbudziło sensację w miasteczku.


martes, 6 de octubre de 2015

Moje drzewko pomarańczowe


Przeczytałam w całości pierwszą książkę po portugalsku. "Moje drzewko pomarańczowe"- czyli O meu pe da laranja lima, brazylijskiego autora Jose Mauro de Vasconcelos.
Tytuł pamiętałam jeszcze z dzieciństwa, był chyba kiedyś taki teatr telewizji, więc kiedy zobaczyłam ten tytuł w bibliotece nie wahałam się ani chwili. Bardzo piękna i bardzo smutna książka. Jej bohater, mały chłopiec o imieniu Zeze mieszka rodziną na przedmieściach Rio de Janeiro, w latach pięćdziesiątych XX wieku. Rodzina żyje na skraju nędzy, ojciec jest od wielu miesięcy bezrobotny. Matka dorabia w fabryce, kiedy wraca do domu nie ma sił nawet rozmawiać. Nie ma pieniędzy na jedzenie, na ubranie, na nic. Nie ma prezentów na święta.  o którym mówią, że ma we krwi diabła, wymyśla rozmaite psoty, ale nie jest złym chłopcem,  nie zdaje sobie tylko sprawy, że mogą one mieć poważne konsekwencje. Nikt nie rozumie bardzo inteligentnego, wrażliwego i obdarzonego żywą wyobraźnią chłopca. Wychowanie przez rodzinę ogranicza się do bicia, przez wszystkich starszych członków rodziny. Zeze ucieka od biedy i beznadziei w świat wyobraźni i jego najlepszym przyjacielem staje się drzewko pomarańczowe z przydomowego ogrodu. Prowadzi z nim długie rozmowy, bawi się w jego gałęziach, przeżywając przygody na prerii lub w dżungli. Później zawiera jeszcze jedną, tym razem realną przyjaźń, dzięki której pierwszy raz doświadcza prawdziwej czułości i przywiązania, ale także prawdziwego bólu i straty.  Przepięknie napisana i bardzo wzruszająca książka.


Historia opisana w "Moim drzewku pomarańczowym" jest w dużej mierze autobiograficzna, Jose Mauro Vasconcelos zachował imiona i nazwiska swojej rodziny i znajomych, tak jak i odtworzył wiernie realia życia w Bangu, miasteczku na przedmieściach Rio de Janeiro. Bez sentymentalizmu, mieszając humor i smutek, wprowadza czytelników w świat dziecka, które za wcześnie musi zmierzyć się z problemami dorosłych i cierpieniem. 


Ja też mam moje drzewko pomarańczowe.


jueves, 1 de octubre de 2015

Dançapé

Odkryłam ostatnio ten głos i te piosenkę, dla mnie magiczną i uspakajającą. Połowa słów jest pochodzenia afrykańskiego i używa się ich w stanach północno-wschodniej Brazylii.