miércoles, 14 de octubre de 2015

Wyspa Magii, Wyspa Wygnańców, Florianópolis


Nie trzeba było jechać. Po co? Przecież prognoza pogody mówiła wyraźnie - trzy dni ulewnego deszczu. I wszędzie dookoła już były powodzie i zalania. Ale nie, lepiej powiedzieć sobie, że prognoza zawsze kłamie i te ciemne, ciężkie chmury rozwieją się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. No i nie rozwiały się. Wiszą nad Florianopolis, stolicą stanu Santa Catarina, znanym z przepięknych plaż.  No piękne są te plaże pewnie. Tylko w jakiś inny dzień.
Mimo to, gdy tylko przychodzi chwila bez deszczu wsiadam w autobus i ruszam na plażę Campeche. Pejzaż jest sztormowy i dramatyczny, i nie można odmówić mu piękna, choć nie jest to to co prezentowały turystyczne foldery. Surferów nie odstrasza deszcz, fale wydają się idealne. Czasem wychodzi słońce i robi się prawi gorąco, a potem zaczyna kropić deszcz i bryza jest zimna i wilgotna. Wytrzymuje kilka godzin i wracam do miasta. Towarzyszy mi narastający ból gardła, lekkie poczucie porażki i powracające pytanie "po co ci to było?"


Jest niedziela i wszystko zamknięte. W przypływie rozpaczy, ostatnim ratunkiem wydaje się galeria handlowa, jest tam przynajmniej sucho i ciepło. Chwilę kontempluję ludzi, którzy z rozpromienionymi obliczami spędzają wolny czas biegając od sklepu do sklepu i jeżdżąc niekończącymi się ruchomymi schodami.
W galerii jedyne interesujące miejsce to księgarnia Saraiva, która ma tez miejsca do czytania książek.
Przy stoliku siedzi starszy mężczyzna w grubych okularach i w garniturze, przegląda kilka grubych książek. Posso? pytam. Mogę? Ależ tak, robi miejsce mężczyzna. Podchodzi do niego kilka osób i zwracają się per profesorze.
Profesor peroruje coś zmieniając język raz po raz na francuski, czasem podnosząc głos prawie do krzyku, kiedy jest bardzo ponoszą go emocje.
Moca, przepraszam czy ty czytasz może życiorysy kobiet? Zerka na moją książkę. Widzę, że to zaproszenie do rozmowy, więc mówię mu że jestem z Polski. Ach, mówi profesor, to cudownie, nigdy nie poznałem osobiście nikogo z Polski, ale bardzo cenię jej kulturę, teatr i film. Czy wiesz, ze jeden z najważniejszych reżyserów i ojców brazylijskiego współczesnego teatru był Polakiem? Nazywał się Zbigniew Ziembiński. Poza tym kocham polskie kino i znam wszystkie filmy Wajdy.

I oto kolejne dwie godziny zleciały jak z bicza przy ciekawej pogawędce z profesorem, który okazał się prawdziwą kopalnią wiedzy o historii Brazylii, a także bardzo niezwykłym człowiekiem, który w młodości, w okresie dyktatury działał w partii komunistycznej i przeprowadzał ludzi od Rio de Janeiro aż na samo południe kraju, z pistoletem za pasem.
Nienawidzę nazwy Florianopolis! krzyczy nagle profesor, aż podskakuję. To miasto najpierw nazywało sie Ilha de Santa Catharina, potem Ilha de Desterro, co oznacza Wyspa Wygnańców, ludzi, którzy musieli zostawić swoją ziemię. Przez lata nazywało się je Desterro. Nazwa Florianopolis pochodzi od Floriano Pexioto, prezydenta republiki, który był w Desterro wyjątkowo niepopularny. Na tyle niepopularny, że miał tu miejsce bunt przeciw niemu, który on krwawo stłumił wysyłając wojsko, zginął w tych wydarzeniach mój dziadek. I po tej rewolucji nazwano miasto Florianopolis. Ja staram się nie używać imienia tego łajdaka i mordercy. Zawsze, kiedy wysyłam korespondencję, a korzystam tylko z poczty pisanej, adresuję listy Desterro!

Florianopolis nazywa się czasem Ilha da Magia, Wyspą Magii. Podobno to dlatego, że zdarzało się na niej wiele niewyjaśnionych rzeczy i w przeszłości była ulubionym miejscem alchemików.

I jeszcze jedna ciekawa informacja. W Campeche, gdzie tego dnia chodziłam po plaży, lądowały samoloty firmy przewożącej pocztę z Francji i jednym z pilotów, którzy stale tam przylatywali był Antoine de Saint Exupery, pilot i autor Małego Księcia, na swojej trasie do Buenos Aires. Zaprzyjaźnił się nawet z jednym z rybaków z plaży, o imieniu Deca, który nigdy nie zdołał nauczyć się wymawiać imienia pisarza, mówił więc do niego Zuperri. Exupery wspomina Florianopolis w księżce "Nocny lot". Plac na którym zatrzymuje się autobus nazywa się placem Małego Księcia.

To było jedno z takich spotkań, które z trudem można zaliczyć do przypadkowych i oboje zgodnie stwierdziliśmy, że los przyprowadził mnie do tej księgarni i posadził przy tym stole. Już miałam to niemiłe uczucie, że nic ciekawego o Florianopolis się nie dowiedziałam, i nic nie zobaczyłam, nie dotknęłam żadnej esencji miasta, żadnego genius loci, no słowem niczego, co jakoś by dla mnie charakteryzowało to miejsce, jakoś by je wyróżniało pośród setek innych. I jeszcze ten deszcz i ból gardła.

Powiem ci coś- powiedział na to profesor. Jest tu takie miejsce. Musisz tam pojechać. To miejsce, w którym w powietrzu jest poezja. Coś specjalnego. Nazywa się Riberao da Ilha. Masz cały jutrzejszy dzień, nie zmarnuj tej okazji! Nie poleciłbym jej każdemu, ale tobie tak.

Więc następnego dnia pojechałam do Riberao da Ilha. Właściwie chodzi tylko o starą część Riberao, mały kościółek, którego dzwon zaczął bić jak oszalały o 12 obwieszczając z entuzjazmem święto Nossa Senhora de Desterro, kolorowe, kolonialne domki, dzieci bawiące się na ulicy, łodzie w zatoce i restauracje sprzedające ostrygi. Starsi panowie grający w szachy na stolikach przy plaży. Niewielu turystów. Skrawek starego świata jakiego niewiele już w mieście zawładniętym przez drobny biznes i szpecące krajobraz bloki i bryły hoteli. Wyszło słońce. I ta poezja w powietrzu. Biorę głęboki oddech, żeby dostała się do krwiobiegu.











No hay comentarios:

Publicar un comentario