miércoles, 5 de marzo de 2014

Miasto po Bogocie wydaje sie nieprawdopodobnie europejskie, architektura, uklad ulic, ludzie. Oddycham z ulgą idąc do metra, które choć bardzo duszne nie ma nic wspólnego z szaleństwem transmilenio. Autobusy mają przystanki! Ludzie prowadzą normalnie, przestrzegają przepisów, stają na światłach. Nikt nie dodaje gazu, kiedy przechodzę przez ulicę. Widzę jak bardzo w ciagu tych miesięcy przyzwyczaiłam sie już do tego nieustannego, wszechobecnego chaosu, jak wszedł mi w krew, jak zaczełam nim oddychać. Gdybym przyjechała do Buenos bezpośrednio z Europy na pewno wydawałoby mi sie wielkie i chaotyczne, ale kolejny raz przekonuję się jak bardzo punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. To miasto to szczyt cywilizacji...idę spokojnie wieczorem przez ulice, ludzie siedzą na ławkach, grają w piłkę, rozmawiają w kafejkach. Idę i rozkoszuję sie swobodą, poczuciem bezpieczeństwa. Z drugiej strony czuję jakiś brak...nie ma tu pulsującego wszędzie rytmu, ulicznych sprzedawców kawy i soku pomarańczowego, kolumbijskich piekarni, które sa jednocześnie kawiarniami i miejscami spotkań, i brak tego ludzkiego ciepła, tego poczucia bliskości i bezpośredniości tak właściwej Kolumbijczykom. 

Cieszę sie cywilizacją i czuję jednocześnie, jak z chaosem tracę też magię, i nieprzewidywalność Macondo, która czasem była przekleństwem, ale często urokiem życia w Kolumbii.

Restauracje, bary i kluby są pełne, sklepy luksusowe, ale państwo jest w kryzysie, który sie odczuwa, o którym się mówi.
Inflacja szaleje. Andres, mój kolumbijski znajomy mówi, że tutaj mozna ekonomii uczyć się na własnej skórze, pojać jak działa inflacja. Jeszcze dwa miesiące temu lody w Makdonaldzie kosztowały 5 pesos a teraz 7 pesos. Ceny zmieniają sie z dnia na dzień, rząd właśnie wprowadził ochronę niektórych produktów, zabronił podnoszenia ich cen. Dziwaczny jest rynek walutowy, nie istnieje swobodny obieg dolara, do kraju można wwieźć jedynie bardzo ograniczoną ich ilość. Istnieje tak zwany rynek paralelo, równoległy. W oficjalnym obiegu dolar kosztuje 5 pesos, natomiast nieoficjalnie nawet do 14 pesos. Zatem, kto ma dolary żyje jak król. W peso wszystko jest drogie, nawet dwa razy droższe niż w Polsce.
Aby wymienić dolary na czarnym rynku należy udać się  w okolicę ulicy Forida. Niby wszystko nielegalnie, ale Florida to jedna z głównych ulic, wszystko dzieje się w świetle dziennym. Cambistas zwani też arbolitas czyli drzewka stoją co 5 metrów i na pół dyskretnie powtarzają cambio dolar, euro, reais. Podchodzi się do takiego i ustala najpierw kurs. Jeśli godzimy się na jego ofertę delikwent prowadzi nas w uboczne miejsce lub przekazuje następnej osobie, która prowadzi nas dalej, często wchodzi się do jednego z budynków i idzie labirytem korytarzy, aż do malego pokoiku, gdzie ma miejsce wymiana.

W centrum miasta nie widzi się tyle ubóstwa co w Bogocie, nie ma tylu bezdomych i żebraków. Na pewno nie potyka sie o tylu ludzi lezacych na ulicy co w Kolumbii. Obszary biedy istnieją bardziej na marginesie.

Metro zwane tutaj SUBTE ułatwia życie, bywa zatłoczone, ale nigdy tak jak transport w Bogocie (nawiasem mówiąc w Bogocie wlłasnie wprowadzono podział autobsów na cześć męską i żeńską z uwagi na nagminne molestowanie seksualne jakie się tam odbywa). Jest zawsze pełne muzyków, gitarzystów, śpiewaków. Poziom wykonastwa jest wyższy niż w Bogocie, jak przystało na tak kulturalne miasto, np. przez jakiś czas zarabiał w nim harfista z wielką harfą, lub dj z cała konsoleta. Poniżej próbki wykonawców z metra. Grają naprawdę fajnie, a na dodatek ja mam słabość do chłopaków z gitarą...


http://www.youtube.com/watch?v=1kxM-I0pPdE


http://www.youtube.com/watch?v=75qinJjNS28

 Pierwszy tydzień tutaj był naprawdę ciężki ze względu na zmianę klimatu, wysokości, rytmu życia itp. Nie może przejść bez echa nagła zmiana z niemal 3000 metrów wysokości na niemal 0 n.p.m, z klimatu suchego i wysokogórskiego w nadmorski i bardzo wilgotny, na dodatek ląduję w środku upalnego, dusznego lata.
Do tego dochodzi rytm życia, odwrócony o 180 stopni. W Bogocie wszyscy zrywają siębardzo wcześnie rano, pobudka o 5 to normalność. O 6 całe miasto jest już na nogach. Ma to też związek z naświetleniem na tej szerokości geograficznej, słońce wstaje przez cały rok około 6 i niemal natychmiast jest bardzo intensywne. Ponieważ wstaje tak wcześnie, około 8, 9 wieczorem wszyscy słąniają sie na nogach a o 22 już twardo śpią. Rytm w Bogocie to praca sen praca sen praca sen. Tutaj poranek rozkręca się powoli, większość instytucji zaczyna o godzinie 9, potem około 12 ma miejsce siesta, ludzie jadą do domu na jakieś 3 godziny, jedza obiad i śpią, potem wracają do pracy. Rzeczywiście śpią w czasie siesty i dzięki temu mają dużo energii by siedzieć do bardzo późna w nocy. Moi wspólokatorzy zabierają się za gotowanie kolacji około 22, 23, czasem o północy. I nie żadne tam płatki kukurydziane tylko jak to w Argentynie wielki kawał mięcha. Nie wiem jak oni to trawią i jak trzymają sie w miarę zdrowo i szczupło.





No hay comentarios:

Publicar un comentario