jueves, 5 de febrero de 2015

Na Miodowej Wyspie

Z zapisków w zapiaszczonym żółtym zeszycie na Ilha do Mel :



Wyspa pachnie czymś słodkim, jakby koniczyną, jakby świeżo ścięto trawą. A ponieważ jak mówi jej nazwa to wyspa miodowa, więc uznaję, że pachnie miodem. Ścieżki płyna miodem, złocistym i lepkim, las płynie miodem, ciemnozielonym o złotych przebłyskach. Ludzie są miodowi, ich ciepła skóra w zgięciach łokci i ich oczy o barwie ciemnego miodu.



Stopy stygną odpoczywają po błądzeniu boso cały dzień. Sandały rozpadły się, zawilgocone i zostawiły ciemnobrązową pręgę na moich stopach. Brodzę w ciepłej, wieczornej wodzie, brązowo-żółtej, pełnej liści.



Ostatnie promienie słońca otulają wyspę w czułym i ciepłym objęciu. Dzieci bawią się jeszcze w falach, skaczą, rzucają się na desce, jakby świat nie istniał. Nawet nie wiem, kiedy moja skóra nabrała tego miodowego odcienia, tak że powoli upodabniam się do wyspy. Staję się jej częścią. Słona woda dostaje się do rany na stopie i piecze aż krzyczę, ale zostawiam ją tam, aż przestaje boleć.




Ścieżka w lasku cała migoce i drga, jest żywa. Grają cykady, grają światła i cienie na ziemi, liściach i zielonych agawach. Całą wyspa tętni życiem.
Cykady właściwie nie grają, ale skrzypią, to dźwięk jakby ktoś piłował coś piłą elektryczną, przeciągły, przenikliwy. Pamiętam, że kiedy byłam dzieckiem fascynowało mnie słowo cykada, które znałam tylko z książek, a chyba najbardziej z jakiegoś zbioru opowieści o Świętym Franciszku, który od czasu do czasu z nimi rozmawiał zwracając się per "Siostro Cykado" przemierzając słoneczne

wzgórza Toskanii. Ale nigdy nie sądziłam, że to ich granie może brzmieć w ten sposób. Siostry cykady skrzypią.



Wieczorem na campingu u bezzębnej donii Marii grubiutka mama w błekitnej sukni i jej grubiutka córka siedzą na ławce przed domem. Potem gruba mama pompuje materac do namiotu specjalną maszyną. Dlaczego kupujesz jedzenie w supermarkecie, pyta mnie grubiutka dziewczyna głosem pełnym troski. Jest bardzo drogo! Moja mama wszystko przywiozła z lądu.
Wieczorem zrywa się wiatr i przynosi orzeźwienie. Nieliczne żarówki oświetlają czarną jak smoła drogę, wiatr targa połami namiotów i plastikowymi czarnymi płachtami, którymi są nakryte. Bezzębna właścicielka campingu i jej upośledzona pomocnica nakrywają namioty czarnym plastikiem i zabezpieczają cegłami.





 W nocy przychodzi tropikalna burza. Mam szczęście żeby obudzić się z pierwszymi piorunami i przykryć namiot brezentem. Za chwilę się zaczyna, jakby ktoś lał z nieba wiadra wody.  Nad moim namiotem zadaszenie z nieprzemakalnego płótna zawieszone na sznurkach ugina się pod ciężarem wody niemal do ziemi. Kilka razy wychodzę z namiotu, żeby wylać ją na piasek. Namiot zupełnie nie nadaje się na deszcz tropikalny. Gdyby nie dodatkowa warstwa plastiku i brezent przemókłby w ciągu pięciu minut. Wiatr szarpie drzewami, a grzmoty są tak bliskie jakby zaraz miały trafić w drzewa nad głowami. Istnieje tylko ten prostokąt schronienia, 1,70 na 1 metr a za nim żywioł. Zapala się światło w domu i Maria staje na werandzie, między namiotami słychać krzyki i gorączkowe bieganie, kilu młodych Argentyńczyków w samej bieliznie w strugach deszczu przenosi plastikową płachtę, ale jest już za późno i zaczynają się już tylko śmiać stojąc w deszczu całkowicie przemoknięci, i śmieją się bo postanowili po prostu cieszyć się tą sytuacją. Ze środka, ze schronienia burza wygląda przerażająco, ale kiedy się w niej zanurzy nagle traci grozę i nawet zaczyna być przyjemna. Z wieloma rzeczami tak bywa. Kilka osób chroni się pod dachem inne próbują jeszcze ratować co się da. Gdzieś w środku tego wszystkiego czuję się nagle bardzo mała i samotna, ale wiem też że burza zaraz przeminie.



Po burzy wyspa dochodzi do siebie, ścieżki zasnute są opadłymi liśćmi, plaże pełne gałęzi, muszli, martwych ryb i dziwnych przedmiotów z dalekich stron. Przychodzi odpływ i odkrywa wielkie srebrne połacie, o duszącym, nadgniłym zapachu.
Po południu idę na pustawą plażę, na której przechadzają sie wielkie czarne ptaki i walcze chwile z falami, a potem zasypiam na piasku.




Wieczorem po odpłynięciu ostatniego promu na stały ląd na pomoście zawsze zostaje kilka osób, które czytają albo patrzą w przestrzeń, samotne, albo tak jak ja podłuchują rozmowy i wszystkie dźwięki wieczornej wyspy i czekają, aż niebo zmieni się z granatowego w czarne i wzejdą gwiazdy. Pomost to jedyne miejsce,na którym o tej porze są ludzie. Z ciemności wyłaniają się postacie i głosy, mijają mnie i znikają znów w ciemności, gdzieś w łodziach na plaży, zapalają się i gasną dalekie światła. 












No hay comentarios:

Publicar un comentario