miércoles, 27 de noviembre de 2013

MARS ATAKUJE

 

MARS ATAKUJE

 

Żyjąc w Kolumbii człowiek musi zmienić swoje podejście o 180 stopni...

Albo zaakceptujesz tutejsze reguły gry albo będziesz życ w stanie nieustannej frustracji.

Ja frustrowałam sie jakiś czas, ale ostatnio już mniej, bo oto zrozumiałam te prostą, a jakże ulatwiająca życie zasadę by miec generalnie wszystko gdzieś...

Czasem, kiedy rozmawiam z ludźmi stad, szokuje mnie to, jak rzadko wykazują objawy frustracji, stresu, zlości, typowego dla Europejczyka czy Polaka spięcia...No więc właśnie tego spięcia tutaj nie ma.

I to przy milionie powodów, dla których można by się spinać.
 
Kiedy się zrelaksujesz, możesz życ tu szczęsliwie...I tylko wtedy... Pobyt tutaj to terapia, przekonuje mnie znajomy.

Po pierwsze, zaakceptuj fakt, że nikt tu nigdy nie przychodzi na czas...Umów sie na 19 i pojaw się około 20...unikniesz godziny czekania...
O ile w ogóle ktoś sie pojawi, bo choć wczesniej wszyscy zapewnili z wielkim entuzjazmem że bedą, w ciagu 10 ostatnich minut mieli niespodziewane przeszkody w postaci przybyszow z kosmosu, którzy ich porwali, potopu, wojny nuklearnej etc.. Moja znajoma Kolumbijka zawsze w takich przypadkach zaczyna jakąś historię o korkach, ale widząc moje spojrzenie kończy tylko, no i wiesz wtedy pojawilo sie UFO i mnie porwalo...

No to ok, nie przyszli...ale z pewnościa w tym samym czasie dostaleś 10 innych propozycji od 10 osób...I oto kończysz w punkcie, którego nie braleś wcale pod uwage wcześniej.

Piękno nieprzewidywalnosci. To też musisz pokochać...To kraj dla tych, którzy lubią nieprzewidziane zwroty akcji i dobrze sie z nimi czują.

 
Que mamera...que pereza...que flojera...te powiedzonka wyrazaja generalne poczucie niemocy, znudzenia i lenistwa i sa jednymi z najbardziej popularnych w tym kraju...
Przyszedlbym cie odwiedzic, ale kochana, que mameraaaaaa...        
No i mialem pojechac zawiezc rzeczy do pralni ale taka flojezaaaa mnie ogarnela...


Hej, juz nadchodzę, juz cię widzę! slysze przez telefon. Super, mówie i rozgladam się dookoła, jesli już mnie widzi to znaczy, że musi byc blisko i ja też ją mogę zobaczyć. Znajomy wyprowadza mnie z błedu- jak mówi, że juz cię widzi, to może własnie wyszła z domu. Ale niekoniecznie, może jeszcze wcale nie wyszła. Nie bierz wszystkiego tak DOSŁOWNIE. No i rzeczywiscie, koleżanka pojawia sie po okolo 20 minutach...

 
No a ja biedna Polka biorę doslownie i uczę sie, że w tym kraju wypowiedziane słowa nie przekładaja się na czyny...Słowa to tylko słowa...między nimi a rzeczywistością leży gleboka przepaść...Trzeba to zrozumieć, a nic cię potem nie zdziwi...

Jestem bardzo spózniona, stoje w korku...wpadam do pracy zestresowana, ale nikt nie wyglada na wkurzonego, a wręcz nikt nawet nie pyta dlaczego...w mieście, w którym transport jest koszmarem i setki tysiecy ludzi jedzie do pracy okolo dwóch godzin w jedną stronę transmilenio i busetami (patrz poprzedni wpis) spóznienie jest naturalną częścią życia...

Wszystko tutaj opiera sie na kontaktach miedzyludzkich, relacjach. Możesz sobie wysyłać miliony CV i nic sie nigdy nie zdarzy. Zamiast tego wybierz sie na imprezę do znajomych, poznaj tego i owego, napij sie aquardiente, zatańcz salsę, opowiedz o swym problemie, ten i ów następnego dnia wyśle twoje cv do swego bossa i za 3 dni możesz mieć już pracę. Nie spinaj sie, lepiej poloż sie spać i poczekaj, aż los cię poniesie w odpowiednią stronę. Los oraz znajomi, którzy akurat nie znajdują się w stanie totalnej flojezy. Bo jak już nie mają flojezy, to potrafią działać całkiem dynamicznie.

 
Wiesz co, uczę tutaj angielskiego biznesmenow od dwóch lat, mówi kolezanka Polka. Ale juz nie mogę, na początku sie przejmowałam, bo ja sie naprawde przygotowuję, spisuję te słowka, sciągam z internetu ciekawe materialy etc, etc. Ale w koncu zrozumiałam tę prawdę, że Z TEGO NIC SIE NIGDY NIE URODZI! Oni się nigdy nie nauczą! Dlaczego? Bo nigdy żaden nie zajrzy do notatek, niczego nie powtórzy. Oni uważaja, że dostaną jakiejs naglej iluminacji i wiedza na nich spłynie. W tej mentalności po prostu nie ma czegoś takiego jak konsekwencja. Nie jest tak, że ktoś mówi, nauczę sie angielskiego w rok i wkuwa, regularnie powtarza slówka. Nie, ty bedziesz sobie chodzic na te lekcje latami, oni też, i zawsze beda robic te same błedy, ty zawsze bedziesz ich poprawiać, pożartujecie sobie, poplotkujecie trochę i tyle! Ci, którzy mówia dobrze po angielsku w ogromnej wiekszości byli na tyle zamożni, by od dziecka chodzić do dwujęzycznych szkół, albo spedzili jakiś czas za granicą i byli zmuszeni sie nauczyć.

No więc to tez trzeba zaakceptować i nie spinać sie w tym temacie. Bo koniec końców jest miło i sympatycznie? Jest!

Kolmbijczycy nie mają tak typowego dla wielu Polakow zbolałych twarzy, wyrazy agresji i zaciętości, pretensji do całego świata... a przecież powinni, mają wszelkie ku temu powody! zarabiają grosze, ich miasto jest brudne i niebezpieczne, wszędzie korupcja, bezrobocie, korki, przestępczość..a jednak twarze w wiekszości są uśmiechnięte od rana do wieczora, i nie są to jakieś wymuszone uśmiechy, tylko prawdziwe, w zatłoczonych autobusach ludzie rozmawiają i śmieją sie ożywieni...nikt nie przystępuje do wyliczania litanii swoich problemów, zamiast tego raczej opowie się dowcip.

Relajate i disfruta... Zrelaksuj się i ciesz sie tym. To ostateczna recepta na życie tutaj.

 


No hay comentarios:

Publicar un comentario