MARS
ATAKUJE
Żyjąc
w Kolumbii człowiek musi zmienić swoje podejście o 180 stopni...
Albo
zaakceptujesz tutejsze reguły gry albo będziesz życ w stanie nieustannej
frustracji.
Ja
frustrowałam sie jakiś czas, ale ostatnio już mniej, bo oto zrozumiałam te prostą,
a jakże ulatwiająca życie zasadę by miec generalnie wszystko gdzieś...
Czasem,
kiedy rozmawiam z ludźmi stad, szokuje mnie to, jak rzadko wykazują objawy
frustracji, stresu, zlości, typowego dla Europejczyka czy Polaka spięcia...No
więc właśnie tego spięcia tutaj nie ma.
I to
przy milionie powodów, dla których można by się spinać.
Kiedy
się zrelaksujesz, możesz życ tu szczęsliwie...I tylko wtedy... Pobyt tutaj to
terapia, przekonuje mnie znajomy.
Po
pierwsze, zaakceptuj fakt, że nikt tu nigdy nie przychodzi na czas...Umów sie
na 19 i pojaw się około 20...unikniesz godziny czekania...
O ile
w ogóle ktoś sie pojawi, bo choć wczesniej wszyscy zapewnili z wielkim
entuzjazmem że bedą, w ciagu 10 ostatnich minut mieli niespodziewane przeszkody
w postaci przybyszow z kosmosu, którzy ich porwali, potopu, wojny nuklearnej
etc.. Moja znajoma Kolumbijka zawsze w takich przypadkach zaczyna jakąś historię
o korkach, ale widząc moje spojrzenie kończy tylko, no i wiesz wtedy
pojawilo sie UFO i mnie porwalo...
No to
ok, nie przyszli...ale z pewnościa w tym samym czasie dostaleś 10 innych
propozycji od 10 osób...I oto kończysz w punkcie, którego nie braleś wcale pod
uwage wcześniej.
Piękno
nieprzewidywalnosci. To też musisz pokochać...To kraj dla tych, którzy lubią
nieprzewidziane zwroty akcji i dobrze sie z nimi czują.
Que
mamera...que pereza...que flojera...te powiedzonka wyrazaja generalne poczucie
niemocy, znudzenia i lenistwa i sa jednymi z najbardziej popularnych w tym
kraju...
Przyszedlbym cie odwiedzic,
ale kochana, que mameraaaaaa... No i mialem pojechac zawiezc rzeczy do pralni ale taka flojezaaaa mnie ogarnela...
Hej,
juz nadchodzę, juz cię widzę! slysze przez telefon. Super, mówie i rozgladam się dookoła, jesli już mnie
widzi to znaczy, że musi byc blisko i ja też ją mogę zobaczyć. Znajomy
wyprowadza mnie z błedu- jak mówi, że juz cię widzi, to może własnie wyszła z
domu. Ale niekoniecznie, może jeszcze wcale nie wyszła. Nie bierz wszystkiego
tak DOSŁOWNIE. No i rzeczywiscie, koleżanka pojawia sie po okolo 20 minutach...
No a
ja biedna Polka biorę doslownie i uczę sie, że w tym kraju wypowiedziane słowa
nie przekładaja się na czyny...Słowa to tylko słowa...między nimi a rzeczywistością
leży gleboka przepaść...Trzeba to zrozumieć, a nic cię potem nie zdziwi...
Jestem
bardzo spózniona, stoje w korku...wpadam do pracy zestresowana, ale nikt nie
wyglada na wkurzonego, a wręcz nikt nawet nie pyta dlaczego...w mieście, w którym
transport jest koszmarem i setki tysiecy ludzi jedzie do pracy okolo dwóch
godzin w jedną stronę transmilenio i busetami (patrz poprzedni wpis) spóznienie
jest naturalną częścią życia...
Wszystko
tutaj opiera sie na kontaktach miedzyludzkich, relacjach. Możesz sobie wysyłać miliony
CV i nic sie nigdy nie zdarzy. Zamiast tego wybierz sie na imprezę do znajomych,
poznaj tego i owego, napij sie aquardiente, zatańcz salsę, opowiedz o swym
problemie, ten i ów następnego dnia wyśle twoje cv do swego bossa i za 3 dni możesz
mieć już pracę. Nie spinaj sie, lepiej poloż sie spać i poczekaj, aż los cię
poniesie w odpowiednią stronę. Los oraz znajomi, którzy akurat nie znajdują się
w stanie totalnej flojezy. Bo jak już nie mają flojezy, to potrafią działać całkiem
dynamicznie.
Wiesz
co, uczę tutaj angielskiego biznesmenow od dwóch lat, mówi kolezanka Polka. Ale juz nie mogę, na
początku sie przejmowałam, bo ja sie naprawde przygotowuję, spisuję te słowka,
sciągam z internetu ciekawe materialy etc, etc. Ale w koncu zrozumiałam tę
prawdę, że Z TEGO NIC SIE NIGDY NIE URODZI! Oni się nigdy nie nauczą! Dlaczego?
Bo nigdy żaden nie zajrzy do notatek, niczego nie powtórzy. Oni uważaja, że
dostaną jakiejs naglej iluminacji i wiedza na nich spłynie. W tej mentalności
po prostu nie ma czegoś takiego jak konsekwencja. Nie jest tak, że ktoś mówi,
nauczę sie angielskiego w rok i wkuwa, regularnie powtarza slówka. Nie, ty
bedziesz sobie chodzic na te lekcje latami, oni też, i zawsze beda robic te
same błedy, ty zawsze bedziesz ich poprawiać, pożartujecie sobie, poplotkujecie
trochę i tyle! Ci, którzy mówia dobrze po angielsku w ogromnej wiekszości
byli na tyle zamożni, by od dziecka chodzić do dwujęzycznych szkół, albo
spedzili jakiś czas za granicą i byli zmuszeni sie nauczyć.
No więc to tez trzeba zaakceptować i nie spinać sie w tym temacie. Bo koniec końców jest miło i sympatycznie? Jest!
Kolmbijczycy
nie mają tak typowego dla wielu Polakow zbolałych twarzy, wyrazy agresji i zaciętości,
pretensji do całego świata... a przecież powinni, mają wszelkie ku temu powody!
zarabiają grosze, ich miasto jest brudne i niebezpieczne, wszędzie korupcja,
bezrobocie, korki, przestępczość..a jednak twarze w wiekszości są uśmiechnięte
od rana do wieczora, i nie są to jakieś wymuszone uśmiechy, tylko prawdziwe, w
zatłoczonych autobusach ludzie rozmawiają i śmieją sie ożywieni...nikt nie
przystępuje do wyliczania litanii swoich problemów, zamiast tego raczej opowie
się dowcip.
Relajate
i disfruta... Zrelaksuj się i ciesz sie tym. To ostateczna recepta na życie
tutaj.
No hay comentarios:
Publicar un comentario