jueves, 18 de mayo de 2017

Santiago de Chile- pierwsze wrażenia


Ale okropna chmura! - krzyknęła do mnie dziewczyna wybiegając z piekarni i zaraz ustawiła się do zdjęcia. Na tle chmury rzecz jasna. Rzeczywiście, chmura czarna jak noc tworzyła scenerię prawdziwie apokaliptyczną. Ekscytację dziewczyny pojąc można lepiej kiedy wie się, że tutaj, w tym zakątku świata, częściej trzęsie się ziemia niż pada deszcz. A jednak, od kiedy przyjechałam, czyli już prawie 10 dni pada niemal codziennie. A nawet nie pada tylko leje! Czy to tak jak w piosence "Why does it always rain on me?". Dlaczego ciągle pada na mnie deszcz?

Czułaś jak zatrzęsło? to było jakieś 5,5 stopnia. - komentują panie w kawiarni. Komentują, ale bez zbytniego przejęcia, ot tak, jak się mówi o tym, że pogoda kiepska ostatnio. Do takich konwersacji chyba trzeba się przyzwyczaić teraz w Chile. Ja szczerze mówiąc nic nie poczułam, ale zatrzęsło się kiedy byłam w Valparaiso nad oceanem i o tym rozmawiały te panie.
Wszyscy zapewniają jednak, że w Santiago budynki są porządnie zbudowane i się nie zawalają. Chilijczycy mają bardzo stoickie podejście do trzęsień które zresztą dzielą na temblores (coś w rodzaju drżenia, do 7 stopni) i terremotos, czyli właściwe trzęsienia (ponad 7 stopni). Idzie się przyzwyczaić, mówią ze śmiechem. No może i tak...

W Chilijczykach widać mocno ich indiańskie korzenie, czarne włosy, niezbyt wybujały wzrost, charakterystyczne lekko indiańskie rysy. Wydają się znacznie spokojniejsi od zarozumiałych i rozgadanych Argentyńczyków i tropikalnych, chaotycznych Kolumbijczyków. Hiszpański z Chile niemal jednogłośnie uznany jest za najtrudniejszy do zrozumienia na świecie, Chilijczycy mówią szybko, zjadają głoski, skracają słowa i mają masę swoich własnych wyrażeń, często zaczerpniętych z języka tutejszych Indian Mapuche. Jak oni kaleczą nasz język! z bólem mówią Hiszpanie.
Ale miasto jest najbardziej rozwinięte ze wszystkich latynoskich miast i najlepiej zorganizowane w europejskim sensie, z wydajnym transportem miejskim, rozbudowanym metrem i autobusami, a dzielnice klasy średniej są czyste, bezpieczne i bardzo przypominają Europę ze swoimi modnymi kafejkami, hipsterskimi lokalami, ścieżkami rowerowymi. Oczywiście, istnieją przepaści społeczne, jak to w Ameryce ale nie są tak drastyczne jak w innych miejscach i nie ma tak uderzającej nędzy tuż obok nieprzyzwoitego bogactwa jak w Brazylii, Kolumbii czy Argentynie. A może jest lepiej ukryta?

Buenos Aires mimo swych europejskich pretensji i niezaprzeczalnego czaru ma aurę dekadencji i zaniedbania, co wiąże się ze swojego rodzaju uczuciem nostalgii, nawiedzającym szczególnie w zimowych miesiącach. Santiago tego nie ma, jest w duchu kapitalistyczne, nowocześniejsze, bardziej dynamiczne, zwrócone bardziej ku przyszłości niż przeszłości. To miasta bardzo różne w charakterze. Buenos zawsze wydawało mi się wielowymiarowe, jak szkatułka w której można wciąż otwierać kolejne, coraz mniejsze, pełne tajemnic, dziwacznych postaci i historii, nieco mroczne w swoich portowych smutnych dzielnicach. Santiago, mało je znam jeszcze, ale zdaje się bardziej zwyczajne, ludzie bardziej prostolinijni, rytm życia bardziej uregulowany i to jest coś, co bardziej do mnie przemawia na tym etapie.

Na szczęście dla mnie Chilijczycy, choć kochają wołowinę tak jak Argentyńczycy, doceniają też ryby i owoce morza, a silna peruwiańska emigracja zaowocowała wysypem peruwiańskich restauracji z ich rewelacyjnym jedzeniem. Jest zresztą duże urozmaicenie kulinarne i kuchnie z różnych stron świata.
No i oczywiście wspaniałe chilijskie wino.

Kiedy po deszczu wypogadza się powietrze staje się czyste i rozwiewa się smog, widać niesamowite położenie tego miasta i ośnieżone szczyty górskie na wyciągniecie ręki.



Widok na najwyższy budynek w Ameryce Południowej na tle Cordillera de Andes.

 
 W niedzielę wiele ulic zamyka się dla ruchy i Santiaguinos tłumnie ruszają na rowery.

 
 

No hay comentarios:

Publicar un comentario