Santiago pełne jest bezdomnych psów. W
odróżnieniu
od innych latynoskich krajów,
gdzie są
obrazem nędzy i
rozpaczy, chude, powykręcane i
pokryte liszajami, z nogami przetrąconymi
przez kamienie, które
rzucają
bezlitośni
ludzie, te chilijskie psy wyglądają na całkiem zadowolone z życia.
Można
nawet zaryzykować
stwierdzenie, że Santiago
to jedno z miejsc, gdzie bezdomnym psom wiedzie się najlepiej. Top quality of life for dogs.
Psy leżą pod murami, często na kartonach, które litościwie podkładają im ludzie. Widziałam nawet takie ubrane w sweterki. Nie są wychudzone ani zabiedzone, często nawet przy kości, a ich mordy wyrażają nieco ogłupiałe zadowolenie, taki głupkowaty uśmiech jakby były pod lekkim działaniem środków odurzających. Śpią gdzie popadnie, chodzą zwykle w towarzystwie kilku innych albo całych watahach, ale wyglądają na łagodne, najwyżej żebrzą o jedzenie, ale nie natarczywie, kładą się na grzbiecie brzuchem do góry na przykład. Ludzie traktują je jako normalny
element krajobrazu, nie przeganiają, ale obchodzę dookoła, rzucają coś do jedzenia. W kawiarni grubawy piesek położył się w przejściu między stolikami, ale kelner nie zwracał na niego uwagi i przeskakiwał nad nim za każdym razem kiedy miał dostać się do klientów. Piesek z jakiegoś względu nas bardzo polubił i ruszył na wycieczką i szedł z nami może 40 minut aż w końcu znalazł coś ciekawszego do roboty.
Zabawnie wygląda kiedy psy ustawiają się w pobliżu los carabineros, tutejszej policji. Stoi np. taki
strażnik w pełnym rynsztunku, z karabinem i wyglądałby całkiem groźnie gdyby nie to rozmemłane psisko, które właśnie wstało i siadło obok niego ze swoim
zaspanym wyrazem pyska i mruży oczy w świetle dnia.
No hay comentarios:
Publicar un comentario