Kim jest Alberto Kruk?
Kiedy o nim myślę, pamiętam przede wszystkim jego cichy, bardzo spokojny głos. W kraju pełnym ludzi podnoszących głos z byle powodu ten delikatny i wywazony ton jest tak dziwny, że zapada w pamięć.
No więc pamiętam głos Alberta a zaraz potem jego dłonie o długich palcach, w których zazwyczaj trzymał długopis. Nie, raczej cienkopis o turkusowym kolorze, taka jego mała mania. I mały notes z kartkami zapisanymi tymi turkusowymi zdaniami.
Więc wyobraź sobie, niedziela, taka pusta i cicha i szara jak może być tylko niedziela w Bogocie i ja, zatopiona w spokoju tego dnia.
I nagle bramka i żywopłot, i szklana tablica z kalendarzem i listą spotkań i nazwisko mojej ukochanej pisarki Alice Munro. Naciskam dzwonek, otwiera sie furtka i wchodzę na teren Casa Tomada, Zajetego Domu. Juz nie jestem w Bogocie, ani w Kolumbii.
Jest wiec tajemnicza ksiegarnia Casa Tomada, a to tytul opowiadania Cortazara o domu, który powoli opanowany jest przez...nigdy się nie dowiadujemy przez co, ale atmosfera grozy rośnie z każdy zdaniem.
Jest więc i Cortazar, który w jakiś pokrętny, typowy dla niego sposób otwiera różne drzwi i bramki w moim życiu. Strych w tym zajetym domu. I Alice Munro. A na strychu drobny chłopak w kapeluszu, cichym głosem ubierający perfekcyjnie w słowa to wszystko co czuję i myślę czytając Munro.
To właśnie Alberto.
Alberto wykłada literaturę na uniwersytecie, pisze opowiadania i urodził sie tego samego dnia co ja.
Jak tego wszystkiego nie połaczyc i nie dojść do wniosku, że nie ma przypadków?
Potem spotykamy sie w miejscach wybranych przez Alberta, i wydaje sie, że tak je wybiera by były poza czasem i przestrzenią, żeby nie miały nic wspólnego ani z Kolumbią, ani z Bogotą. Poza nami nie ma w nich nigdy nikogo. Herbata z kardamonem w restauracji Szeherazada z iranskim wlaścicielem i wystrojem z Iranu z lat 70 tych, bo wtedy wlaściciel przyjechał do Bogoty, kawa w antykwariacie jak z Paryza, w jakiejś bocznej uliczce. Rozmawiamy o pociagach transyberyjskich, o argentynskich kawiarniach, o francuskich książkach.
Teraz bedac w Buenos Aires wyobrazam sobie, jak chodzi sobie po ulicach Bogoty, taki drobniutki i cichy w kapeluszu i płaszczu, podążający za własną staroświecką modą, idzie na uniwersytet a potem wraca do swojego mieszkania pełnego książek, pełnego tych jego pisarzy i filozofów, tej kolekcji lekko zalatującej frankofilią i moze troche snobizmem.
Czasem myśli też o mnie i wtedy wysyła mi wiadomości, enigmatyczne i poetyckie, nigdy nic ziemskiego i prozaicznego, żadnych żartów, żadnego jak sie masz, masz pracę?
Z Albertem koresponduje się w drugim wymiarze, tym poetyckim i dlatego trudno mi uwierzyć, że on istnieje naprawdę. I kiedy tak się zastanawiam przychodzi do mnie w mailu wiadomość- myślałem o tobie kiedy pisałem to opowiadanie. Czytam, i widzę w nim siebie i strzępy naszych rozmow przepuszczonych przez poetycką wyobraźnię,
I już zupełnię się gubię, bo w ten sposób oboje jesteśmy i prawdziwi i fikcyjni jednocześnie, a może jedno z nas jest fikcyjne a drugie prawdziwe, tylko które?
No hay comentarios:
Publicar un comentario